Czuł, że i tutaj nikt go nie chce, że znów musi gdzieś wyruszyć, szukać schronienia i jedzenia — ale zmęczone łapy nie były już w stanie utrzymać osłabionego ciała…
Walja Wasiljkowa od dziecka była odpowiedzialna. W przedszkolu sama pilnowała, by wszyscy sprzątali zabawki, w szkole organizowała dyżury, a na studiach została wybrana starościną roku. W pracy z własnej inicjatywy zbierała pieniądze na uroczystości, urodziny i inne wydarzenia. Więc kiedy mieszkańcy wybrali ją na odpowiedzialną za klatkę schodową, Walja się nie zdziwiła — i tym zadaniem zajęła się z pełnym poświęceniem, choć była najmłodsza w całym budynku.
— Waloczka, u Kryłowów na czwartym znowu hałasują do północy — skarżyła się Anna Pietrowna. — Mogłabyś z nimi porozmawiać, coś im wytłumaczyć.
Walja poszła do nich i udało jej się zaprowadzić ciszę. Gdy ktoś wyrzucał śmieci nie tam, gdzie trzeba, Walja to zauważała i łapała winnych. Przed klatką zawsze panował porządek, kwietniki były kolorowe i zadbane. Zadowolona patrzyła na efekty swojej pracy. Wszystko było pod kontrolą.
Aż do dnia, gdy na podwórku pojawił się rudy pies. Brudny, z kołtunami w sierści, poruszał się z trudem. Powoli powlókł się w stronę ich klatki i padł wyczerpany pod balkonem.
Dzieci zauważyły go jako pierwsze. Podczołgały się do niego, ale matki wpadły w panikę:
— Natychmiast stamtąd odejdźcie! A jeśli jest wściekły?!
Kobiety odciągnęły dzieci i gniewnie zwróciły się do psa:
— Wynoś się stąd! No już, idź sobie!
Pies próbował się podnieść, ale nie był w stanie. Próbował się odczołgać, ale i to mu się nie udało. Tylko cicho skomlał i patrzył na ludzi zapłakanymi oczami.
Matki się zawahały, potem zauważyły nadchodzącą Walję i z ulgą zrzuciły na nią decyzję:
— Walja, zajmij się tym! Jeszcze mógł pogryźć dzieci!
Walja zajrzała pod balkon. Pies westchnął, próbował się wydostać, ale nie dał rady. Wtedy Walja powiedziała:
— Wygląda na to, że ma zranioną łapę. Trzeba go zabrać do weterynarza.
Matki pośpiesznie powołały się na kolację i odeszły. Walja została sama. Mało pieniędzy, nie da rady nieść psa na rękach… I wtedy przed klatką zatrzymał się stary Żiguli — przyjechali Kryłowowie.
— Witam, szefowo — zażartował Lonia.
— Pod balkonem leży pies — powiedziała poważnie Walja. — Trzeba go zabrać do lecznicy, utyka.
— Zrozumiałem — skinął głową. — Ljuska pewnie się wścieknie, ale trudno. Jedziemy.
Pies nie protestował. Ostrożnie wsadzili go na tylne siedzenie, Walja głaskała go przez całą drogę. W lecznicy przyjął ich młody, poważny weterynarz. Zbadał psa, po czym podał diagnozę: pęknięcie… i ciąża.
— I co teraz z nim zrobimy? — zapytała Walja.
— U mnie nie może zostać, mam małe mieszkanie — powiedział z zakłopotaniem.
— U nas też nie, żona surowa — dodał Kryłow.
— Trzeba podjąć decyzję — powiedział weterynarz. — Za tydzień kontrola.
— Mam na imię Walja. A ona… Agata — zdecydowała Walja. Pies uniósł uszy. — Wygląda na to, że się zgadza — uśmiechnął się weterynarz.
Kiedy wrócili, Ljuska już czekała na nich zła. Ale gdy zobaczyła psa na rękach męża, tylko westchnęła. Słowa Walji i Kryłowa ją udobruchały. Sama zaproponowała, by obeszli mieszkania i zwołali lokatorów. Ustalili: zbudują budę pod balkonem i zbiorą pieniądze na opiekę.
Tak Agata zyskała dom. Drewniana budka, ciepłe posłanie, jedzenie — wszystko to zebrali mieszkańcy. Walja przygotowała dokument, wszyscy podpisali, a dzielnicowy wydał zgodę.
Wieczorami Walja przychodziła do Agaty, rozmawiała z nią:
— Trzymaj się, Agato. Coś wymyślimy…
Nie podejrzewała, że po kilku wizytach w lecznicy weterynarz, Walera, zaprosi ją na randkę, a potem poprosi o rękę. Że będą mieli dom na wsi, gdzie Agata i jej szczeniak znajdą swoje miejsce. Że Ljuska też zostanie matką i przestanie się czepiać. Że życie wszystkich zmieni się na lepsze.
I kiedyś, siedząc na ganku swojego wiejskiego domu, bawiąc się z Agatą i jej szczeniakiem, Walja pomyśli:
„Nigdy bym nie uwierzyła, że jeden rudy pies pod balkonem może zmienić tyle istnień…”