Historia, która porusza każdego, kto kiedykolwiek kochał…
Marina stała przy oknie, wpatrując się w szarzejące niebo późnego październikowego wieczoru. Ostatnie promienie słońca nadawały złocisty odcień wielopiętrowym budynkom, ale jej to nie interesowało. W palcach trzymała stary, wyblakły smycz, ozdobioną różowymi cyrkoniami – tę, którą Liza nosiła na wieczorne spacery.
– Liiiza… Lizonka… – wołała znowu, choć wiedziała, że to na nic. Po czterogodzinnych poszukiwaniach zaczynała tracić nadzieję. Jeśli do tej pory się nie pojawiła, to znaczy, że gdzieś się zgubiła. Albo…
Jak mogła popełnić taki błąd? Jeden telefon od jej matki, krótka rozmowa – i tyle. Kiedy Marina odwróciła się, Lizy już nie było.
Telefon wibrował w jej kieszeni – to był Alexej.
– Gdzie jesteś, Marish? Już całkowicie ciemno.
– Nie mogę odejść, Ljos… – jej głos drżał. – A co, jeśli wróci? Przecież nigdy nie znikała na tak długo…
– Już idę. Czekaj przed domem, zaraz będę.
Skinęła głową na znak zgody, choć on tego nie widział.
Alexej szybko przyjechał. Podbiegł do niej, mocno ją przytulił:
– Opowiedz od początku. Jak to się stało?
– Tak, jak zawsze spacerowaliśmy… – zaczęła Marina z trudem, walcząc ze łzami. – Zdjęłam smycz na ławce. Mama zadzwoniła… To było tylko kilka minut. A kiedy się odwróciłam – już jej nie było.
– Spokojnie, – próbował mówić pewnie, choć sam martwił się równie mocno. – Obeszliśmy wszystkie domy. Nie mogła pójść daleko.
Przeszli każdy róg, podeszli do każdego samochodu, wypytywali przechodniów – nikt nie widział niebieskookiego kota birmańskiego.
Sąsiedzi dołączyli do poszukiwań – wielu znało tę parę: małą, rudowłosą kobietę i jej eleganckiego kota, który spacerował na smyczy jak pies.
Wrócili do domu po północy. Marina usiadła przy komputerze i zaczęła tworzyć ogłoszenia.
– Znalazłam dobre zdjęcia: z przodu, z boku, powiększone zdjęcie twarzy – dobrze widać małą plamkę na nosie.
Alexej cicho objął ją ramieniem. Wiedział, że lepiej nie przeszkadzać, gdy Marina tak się koncentruje. Działanie – to jej sposób na radzenie sobie z paniką.
– Jutro rano je wydrukujemy, rozwiesimy. Wstawimy też do mediów społecznościowych. Znajdziemy ją.
Marina skinęła głową, nie odrywając wzroku od ekranu. W jej głowie już miał plan: dokąd zadzwonić, z kim porozmawiać, co napisać.
Dwa dni później
– Nie, nie przynieśli żadnego takiego kota, – odpowiedziała obojętnie pracownica kolejnej kliniki weterynaryjnej. – Proszę zostawić ulotkę, jeśli się pojawi, poinformujemy pana.
Marina znów przyczepiła nowe ogłoszenie do tablicy ogłoszeń. To była już piąta klinika tego dnia. Ledwo stała na nogach, ale nie pozwoliła sobie na przerwę.
Dni stały się niekończącym się wyścigiem. Jeden telefon za drugim, za każdym razem “coś podobnego do kota”, za każdym razem – na próżno.
– Powinnaś odpocząć… – powiedział współczująco terapeuta, do którego Marina przyszła zostawić ulotkę.
– Później… – odparła Marina machając ręką. – Na zewnątrz jest zimno, wilgotno, a ona to tylko zwierzak domowy, nie jest do tego przygotowana.
Alexej martwił się coraz bardziej z dnia na dzień. Żona prawie nic nie jadła, prawie nie spała. Ich życie zamieniło się w niekończące się poszukiwania.
– Marin, może już czas pogodzić się z tym? – zapytał ostrożnie. – Minął już tydzień.
– Nie! – odpowiedziała stanowczo. – Czuję, że żyje. Gdzieś jest zamknięta, zgubiła się… Albo…
Oboje myśleli o tym samym: mogli ją ukraść. Liza była rasowa, jej pochodzenie wyjątkowe, a jej wartość nie była mała.
– A co, gdybyś zamieściła ogłoszenie w gazecie? Ja wezmę urlop, wydrukujemy nowe ulotki.
Marina mocno ścisnęła jego rękę. Za to go kochała: nie zniszczył jej wiary, nawet gdy zaczynała tracić nadzieję.
Miesiąc później
– Macie inne koty? – zapytał hodowca, do którego znów się wybrali.
– Nie. Chcemy tylko Lizę.
W samochodzie Alexej milczał. Potem, niechętnie:
– Może warto pomyśleć o innym kocie? Cóż, później…
– Nie! – łzy popłynęły z jej oczu, jakby otworzyli kurek. – Nie pamiętasz, jak czekała na ciebie? Jak spała w twoich kapciach?
Zatrzymała samochód, objęła go:
– Oczywiście, że pamiętam. Też bardzo za nią tęsknię. Ale nie mogę patrzeć, jak się męczysz.
– Nie mogę się poddać, Ljos… Nie mogę się poddać.
Trzy miesiące później
Telefon dzwonił pięć razy dziennie. Za każdym razem – fałszywa nadzieja. Wiosna przyszła niespodziewanie: trawa, mniszki, ciepło.
– Teraz na pewno patrzyłaby przez okno na ptaki… – szepnęła Marina.
Alexej skinął głową. Prawie w ogóle nie rozmawiali o Lizie. Ale ona była w ich wspomnieniach – w pustej misce, w zabawce pod kanapą, w pustym legowisku.
– Pojedźmy do domku letniskowego?
– Nie.
Już prawie w to nie wierzyła. Ale nie powstrzymało to jej poszukiwań. Wciąż szukała – teraz spokojniej, ale z tą samą determinacją. Każdego wieczoru nowe ogłoszenia, nowe zdjęcia, nowe nadzieje.
Osiem miesięcy później
– Marin, dzwoniła do ciebie jakaś kobieta w sprawie kotów, – powiedziała recepcjonistka, Swieta.
– Zaraz idę, – poprawiła swoją wizytówkę Marina.
Od czasu, gdy Liza zniknęła, zaczęła pracować w małym sklepie zoologicznym. Na początku, by być na bieżąco, później, bo praca z zwierzętami pomogła jej w leczeniu.
– Dzień dobry! W czym mogę pomóc?
Kobieta odwróciła się. Marina osłupiała. Stała przed nią Irina – hodowczyni, od której kiedyś kupili Lizę.
– Cześć, Marina… Słyszałam o Lizie. Bardzo mi przykro.
– Dziękuję… Czego chciałabyś się dowiedzieć?
– Właściwie… chciałam porozmawiać o Lizie. A dokładniej o dziwnych rzeczach, które dzieją się w mieście.
Odeszły w kąt, między klatki.
– Ostatnio znikają rasowe koty. Skontaktowałam się z innymi hodowcami – każdy mówi to samo. Najpierw znikają dorosłe koty, potem pojawiają się kociaki na sprzedaż.
Marina pobladła:
– Myślisz… że to interes?
– Myślę, że to sieć. Działają z pomocą fałszywych osób. A wczoraj widziałam ogłoszenie. Kociaki – na pewno z linii Lizy.
Marina chwyciła blat stołu.
– Masz to ogłoszenie?
– Wysłałam je mailem. Ale proszę, bądź ostrożna.
Tego samego wieczoru
– Nie! – Alexej nerwowo chodził po pokoju. – Ty sama tam nie pójdziesz!
– Ljos, jeśli pójdę sama, nie będą podejrzewać!
– A co, jeśli to naprawdę oni? Za duże ryzyko! Musimy zgłosić to na policję!
– I co im powiemy? “Kolor kociaka na zdjęciu jest podobny”? To za mało!
Zatrzasnęła zęby:
– Dobrze. To idziemy razem.
Stworzyli plan. Marina – “klientka”, Alexej i przyjaciel policjant – w ukryciu.
– Najważniejsze, żebyśmy zobaczyli Lizę. Ma plamkę na nosie w kształcie serca. Takiej nie pomylą.
Następnego dnia
Kawiarnia tętniła życiem. Marina siedziała przy oknie. Jej serce biło szybko.
– Dzień dobry! Przyszłaś w sprawie kociaków? – zapytał młody chłopak.
– Tak, to ja.
Położyła na stole transporter. W środku – kot. Chudy, wyczerpany, z tą samą plamką. Liza.
– Wszystko w porządku… – szepnęła Marina, ściskając transporter.
Potem – policja, hałas, przesłuchania. Kurier był tylko pośrednikiem – nic nie wiedział. Ale trop prowadził do prawdziwej sieci przestępczej. Hodowla – zakamuflowana, koty trzymane w piwnicach, ciągła hodowla.
Liza powoli, ale uwierzyła w swoje uratowanie. I znów spała na kolanach swojego właściciela.
Jeden kociak został z nimi – Timó.
– Wiesz, – powiedziała Marina pewnego dnia, patrząc jak Liza liże małego, – może wszystko to nie działo się bez powodu. Nauczyliśmy się doceniać. I już nigdy jej nie puścimy.
Liza cicho mruczała obok niej, zwinięta w kłębek – jak kiedyś, przy oknie, obok różowej smyczy.
Po tym wszystkim udało się rozpracować całą sieć kradzieży zwierząt. Marina zorganizowała wolontariat, który pomagał w poszukiwaniach zaginionych zwierząt. Wiedziała dokładnie: nadzieja to nie puste słowo.