Pacjent Misza
Nie wszystko w dzieciach zależy od wychowania. Za każdym razem, gdy dojrzali (tylko według daty w dowodzie) mężczyźni siadają w moim gabinecie, wynoszą na piedestał swoje dziecięce problemy i zrobią wszystko, by ktoś inny je za nich rozwiązał, myślę o moim trzynastoletnim pacjencie Miszy…
Misza to mężczyzna. Bez żadnych upiększeń i bez przesady. Taki, za którego plecami mogłaby schować się dorosła kobieta. I to nie są przypuszczenia. Za jego plecami stoi mama — wieloletnia alkoholiczka, dawno wyrzucona z pracy, nieszczęsna i pozbawiona woli kobieta. I jeszcze — Tania, czteroletnia siostrzyczka. Ojciec uciekł z tego domowego piekła, nie mając zamiaru ani walczyć o kiedyś ukochaną kobietę, ani chronić przed nią własnych dzieci. Przesyła symboliczne alimenty i uważa, że to wystarczy…
Dlaczego tak jest?
Misza podszedł do mnie, gdy pracowałam jako wolontariuszka w szkole i powiedziałam, że każdy może mi po cichu wyznać to, co najbardziej przerażające…
Dla Miszy najstraszniejsze było pytanie: jak zachować się wobec mamy, kiedy ma swoje ciężkie stany, i — UWAGA! — jak jej pomóc, żeby nie cierpiała, nie płakała i tak się nie męczyła… Jak pomóc sobie — tego chłopak nie zapytał.
Zaprzyjaźniliśmy się. Czasem, w najtrudniejsze dni, zabieram do siebie Tanię — cichą, skromną dziewczynkę, która do bólu kocha swoją nieszczęśliwą matkę…
Jak oni sobie radzą? Jednym jedynym — tym, że Misza, jak już pisałam, jest Mężczyzną…
Dostając groszowe alimenty i dorabiając wieczorami roznoszeniem ulotek do skrzynek, starannie planuje budżet. Regularnie opłaca mieszkanie, kupuje jedzenie, szuka promocji. Ostatnio z dumą opowiadał, że na wyprzedaży udało mu się kupić Tani porządne rajstopy…
W domu — czysto. Gdy przychodzę z paczkami, karci mnie po męsku, że wydałam pieniądze na niepotrzebne słodycze… Sadzam się w wysprzątanej kuchni, a on nalewa mi dużą filiżankę herbaty… Potem długo rozmawiamy — od codziennych spraw (gdzie, bez cienia ironii, Misza daje mi niezłą lekcję życia!) po nowości książkowe — do których go przekonałam, próbując dać mu jakąś odskocznię…
Czasem z pokoju wychodzi matka — zgaszonym, winowajczym wzrokiem spogląda na mnie, a z nadzieją — na syna. Po siniakach Miszy domyślam się, że w czasie jej ciągów alkoholowych nieźle mu się dostaje… Ale gdybym ją za to otwarcie oskarżyła — Misza nigdy więcej nie przyjąłby mojej pomocy…
A teraz — najważniejsze. Dla Miszy mama to świętość. To Matka Boska, do której modli się swoimi dziecięcymi modlitwami. Nigdy jej nie oskarżył, za to rzucał się z pięściami na sąsiadów, którzy rzucili za nią pełne pogardy: „pijaczka!”… Walczy o nią jak jeleń o łanię, a jego największy strach to ten, że któregoś dnia mama się nie obudzi…
A teraz odpowiedzcie mi wy, którzy twierdzicie, że wszystko w dzieciach zależy od wychowania! Dlaczego wciąż słyszę od dzieci — kochanych, rozpieszczanych, otoczonych uwagą i miłością — słowa nienawiści wobec własnych rodziców? Czego im nie dajecie, że traktują was tak cynicznie i pogardliwie? I co takiego daje Miszy i Tani ta upadła kobieta, że nie wpuszczają do domu urzędniczek z opieki społecznej i są gotowi walczyć z całym światem, by ją chronić?
Na marginesie — przez całe życie uzbierałam mnóstwo przykładów, że to właśnie dzieci zaniedbanych, porzuconych, niewychowywanych rodziców okazywały się najbardziej kochające i lojalne wobec nich… A niemal cała moja „dziecięca klientela” w klinice to dzieci z pełnych, dobrze sytuowanych rodzin… i co drugie z nich przyznaje, że do swoich rodziców nie czuje nic i uważa ich za zło konieczne w swoim życiu…
Napisałam o Miszy, bo dziś rano w moim gabinecie łzy ronił czterdziestoletni facet, który zapytał mnie, jak odpędzić żonę błagającą, by wziął dodatkową pracę… bo przecież on się strasznie męczy, pracując jako ochroniarz — dzień pracy, trzy dni wolnego…