Mąż odszedł do innej, zostawiając mnie z czwórką dzieci i długami. Wkrótce los podarował mi prezent, o którym nawet nie śniłam

Mąż odszedł do innej, zostawiając mnie z czwórką dzieci i długami. Wkrótce los podarował mi prezent, o którym nawet nie śniłam

Kiedyś miałam zwyczajne życie: dom, mąż, czwórka dzieci, kredyty, codzienna rutyna. Wszystko zawaliło się w jednej chwili. Mój mąż, Siergiej, odszedł do innej kobiety. Rzucił klucze na stół, powiedział, że ma kogoś i wyszedł. Nawet nie pożegnał się z dziećmi. Mówił zimno, wyrachowanie: tamta kobieta nie ma dzieci, nie ma długów – a ja to tylko ciężar. Bolało. Ale nie płakałam. W głowie miałam tylko jedno: co dalej?

Pierwsze tygodnie były jak we mgle. Nie wiedziałam, co robić. Kredyt rósł, a my ledwie mieliśmy na jedzenie. Timka zachorował, Mila chodziła głodna do szkoły, dzieliła się kanapką z młodszym bratem. A ja? Nie zauważałam niczego. Tylko liczyłam: pensja minus jedzenie, minus leki, minus prąd… zawsze na minusie.

Pewnego dnia zapukała do mnie Natalia Siergiejewna z biblioteki. Zaproponowała mi pracę w bufecie – pieczenie, parzenie herbaty. Pierwsza wypłata była niewielka, ale chwyciłam się jej jak koła ratunkowego. W nocy piekłam ciasta, żeby mieć co dać dzieciom jeść. Moje wypieki szybko zdobyły popularność. Ludzie wracali po nie. W każde ciasto wkładałam wszystko: nadzieję, strach, miłość.

Po miesiącu miałam stałych klientów. Dzieci pomagały – jedno zmywało, drugie liczyło utarg, trzecie pakowało serwetki. Trzymaliśmy się razem. Bank przysyłał ostrzeżenia, ale się nie poddałam. Nie dla siebie – dla nich.

Pewnego dnia zadzwonili z urzędu gminy. Skosztowali moich ciast i zaproponowali miejsce w bufecie nowego biurowca. To była szansa, żeby zacząć własną działalność z dofinansowaniem. Bałam się. Czwórka dzieci, kredyty, choroby. Ale Dasza powiedziała: „Mamo, dasz radę.” Oni wszystko rozumieli. Więcej niż sądziłam. Wtedy postanowiłam: spróbuję.

Zarejestrowałam działalność, piekłam więcej, zatrudniłam pomoc. Po trzech latach moja mała kawiarenka „Ciasta od Mamy” stała się znana w całej okolicy. Rozszerzyliśmy menu, spłaciłam jedną trzecią kredytu. Sasza narysował logo z aniołkiem – wierzy, że dziadek nad nami czuwa.

Pewnego dnia do kawiarni weszli goście – Jelena i Michaił Arkadjewicz – właściciele sieci kawiarni. Spróbowali ciasta i złożyli ofertę: chcą kupić przepis, użyć marki, pomóc otworzyć lokal w stolicy województwa. Zapewniliby mieszkanie i szkołę dla dzieci.

Przestraszyłam się. Dopiero co stanęliśmy na nogi, a tu przeprowadzka, odpowiedzialność. W domu zrobiliśmy naradę rodzinną. Dzieci mnie wsparły. Podjęliśmy decyzję – ruszamy. Prawie spłaciliśmy długi, kupiliśmy samochód, spakowaliśmy się.

Ostatniego wieczoru w wiosce przyszedł Siergiej. Zestarzał się, posmutniał. Powiedział, że jest ze mnie dumny. Odpowiedziałam: „To dzięki tobie. Gdybyś mnie nie zostawił, nigdy nie dowiedziałabym się, do czego jestem zdolna.” Był zaskoczony. Poprosił, czy może czasem zadzwonić do dzieci. Nie zabroniłam. To ich ojciec.

Teraz wyjeżdżamy. Zaczynamy nowe życie. Ale największym darem, jaki dało mi życie, nie jest biznes, nie są pieniądze ani sukces.

Największym darem jestem ja sama. Taka, która potrafiła podnieść się z dna. Wytrwać. Nie poddać się – dla rodziny. Dla dzieci. Dla życia.

Like this post? Please share to your friends: