Rozwiódł się i wybrał nową wybrankę — najlepszą przyjaciółkę swojej byłej żony. Jednak na uroczystości pojawiła się nie z gratulacjami, lecz z niespodziewaną niespodzianką

Rozwiódł się i wybrał nową wybrankę — najlepszą przyjaciółkę swojej byłej żony. Jednak na uroczystości pojawiła się nie z gratulacjami, lecz z niespodziewaną niespodzianką

Kwiecień. Deszcz stuka w okna, a ja czuję pustkę w sobie. Aleksej zbiera swoje rzeczy. Sześć lat wspólnego życia, poranne rozmowy, kłótnie, pogodzenia — teraz zmieszane w dwóch walizkach w kącie naszej sypialni. Odchodzi. Idzie do Wiktorii, mojej byłej najlepszej przyjaciółki. Już nie płaczę. Wszystko we mnie umarło od momentu, gdy po raz pierwszy powiedział: „Odchodzę”.

Siedzę na podłodze, tuląc kolana. Pytam: „Z Wiktorią idziesz?” — odpowiada twierdząco. Wszystko jest już przesądzone. Małżeństwo się rozpadło, dokumenty zostały podpisane. Mówi, że z Wiktorią „jest inaczej”. I myślę sobie: co boli bardziej — jego odejście czy zdrada?

Tydzień później biorą ślub. Ja — nie zostałam zaproszona. A może po prostu zaprosili mnie z grzeczności? To nie ma znaczenia. W końcu i tak bym nie poszła. A może powinnam? Nie wiem. Sergiej, nasz wspólny przyjaciel, nagle proponuje: „Przyjdź, pokaż, jak bardzo jesteś silna. Jak żyjesz”. Pomysł na początku wydaje mi się szalony. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej czuję, że nie jestem ofiarą. Jestem kobietą, która nie pękła.

Postanawiam pójść. Ale nie po prostu tak. Ten ślub zamieniam na pożegnanie — nie dla nich, ale dla starej siebie.

Spędzam czas na Bali — tam, gdzie mieliśmy miesiąc miodowy z Aleksejem. Idę do tych samych miejsc, ale teraz jestem sama. Uśmiecham się na zdjęciach, śmieję się, czuję, że żyję. To jest proces mojego leczenia. Ci sami fotografowie, ci sami kwiaciarnie. Dokładnie ta sama torta. Wszystko jak wtedy, ale teraz dla mnie.

15 września. Dzień ich ślubu. Ta sama data, w której po raz pierwszy spotkałam Alekseja. Wchodzę do sali. Mam na sobie niebieską sukienkę, którą zawsze mówił, że mi pasuje. Wchodzi tort. Wstaję. Wszyscy patrzą na mnie. Aleksej blednie, Wiktoria zastyga.

Mówię: „Nie przyszłam, żeby się mścić. Przyszłam, żeby się pożegnać. Od was. Od siebie. Od tamtego życia, które kochało, wybaczało, wierzyło”. Oni milczą. Proszę ich, żeby otworzyli pudełko. W środku jest tort z naszego ślubu. Rozpoczyna się wideo z Bali. Ale teraz, na każdym zdjęciu, jestem tylko ja. Wolna. Żywa.

Mówię: „To jest moje pożegnalne prezenty. Dla was. I dla siebie”. Odchodzę. Nie oglądam się za siebie. Wiktoria biegnie za mną. Przytula mnie i prosi o przebaczenie. Kręcę głową. Nie ma w tym złości. Po prostu — wszystko zostało powiedziane. Wybaczone. Zapomniane.

Sześć miesięcy później

Otwieram własne studio fotograficzne. Zdjęcia z Bali to pierwsza wystawa. Aleksej i Wiktoria pojawiają się od czasu do czasu na mediach społecznościowych — wyglądają na szczęśliwych. Ja też jestem szczęśliwa. Ale w inny sposób.

Otrzymuję list od Wiktorii. Pisze, że moje działanie na ich ślubie zmieniło życie nie tylko moje, ale także ich. Że pokazaliśmy im, jak silni i uprzejmi byliśmy. Pyta, czy mogłybyśmy się spotkać. Uśmiecham się. I odpowiadam: „Może, kiedyś. Na pewno”.

Teraz już nie żyję przeszłością. Piszę swoją własną historię. Moimi słowami. Od początku. Bez strachu. Bez bólu. Po prostu z wiarą w siebie.

Like this post? Please share to your friends: