Wiele lat temu syn tej kobiety znalazł go przy drodze – rudy, przemoczony kłębuszek miotał się w błotnistej kałuży. Był późny, jesienny wieczór, ciemno i chłodno. Młody człowiek pewnie przeszedłby obok, gdyby nie usłyszał cichego, rozpaczliwego piszczenia. Dopiero później, po kąpieli, okazało się, że kociak był cały rudy

Wiele lat temu syn tej kobiety znalazł go przy drodze – rudy, przemoczony kłębuszek miotał się w błotnistej kałuży. Był późny, jesienny wieczór, ciemno i chłodno. Młody człowiek pewnie przeszedłby obok, gdyby nie usłyszał cichego, rozpaczliwego piszczenia. Dopiero później, po kąpieli, okazało się, że kociak był cały rudy

Został w rodzinie. Stał się ukochanym kotem, który odwzajemniał uczucia. Przeżył długie, dobre życie, zestarzał się i odszedł za Tęczowy Most w wieku siedemnastu lat. Do tego czasu kobieta mieszkała już sama – dzieci się wyprowadziły, rozwiodła się z mężem. Kiedy odeszła także ta mała, futrzana miłość, ból był ogromny. Rozstanie bolało najbardziej.

Postanowiła, że nigdy więcej nie przygarnie żadnego zwierzęcia. Nie chciała już więcej przechodzić przez emocjonalną udrękę po ich stracie.

Ale kilka miesięcy później… Ktoś podrzucił do niej kociaka. Małą, szarą kuleczkę ktoś przerzucił przez ogrodzenie – po prostu porzucone, niechciane stworzenie.

I co wtedy zrobić? Przecież nie można go wyrzucić z powrotem. Ból po stracie wciąż ją ściskał, obietnica złożona samej sobie wciąż brzmiała w głowie. Znajomi mieli już swoje zwierzęta, nikt nie chciał przyjąć malucha.

Kobieta podjęła decyzję: zostanie. Będzie żyć, będzie karmiony. Ale serca już mu nie odda. Będzie zimna, zdystansowana. Nie będzie się przywiązywać, nie będzie go głaskać, rozmawiać z nim, tulić. Kot będzie sobie, a ona sobie. Tak też można żyć. A jeśli coś się z nim stanie – trudno. Ona zrobiła, co mogła. Dała mu dach nad głową, jedzenie. Sumienie czyste. Taki był plan.

I próbowała się tego trzymać – sucha obojętność.

Aż pewnego dnia kociak zachorował. Ciężka infekcja wirusowa. Weterynarz zalecił serię bolesnych zastrzyków – to była walka o życie.

Kobieta zaniosła go do kliniki, obojętnie oddała pielęgniarce, która zabrała go do lekarza. I nagle kociak zapiszczał:

– Mama!

Nie zamiauczał, nie zapiszczał, nie zasyczał – powiedział jedno, wyraźne słowo. Usłyszeli to wszyscy i zamarli.

To był pierwszy raz, gdy ktoś w tej klinice usłyszał takie coś. Ale wszyscy zgodnie twierdzili – padło słowo „mama”. Lekarz otworzył szeroko oczy, pielęgniarka niemal upuściła malucha. A kobieta… też to usłyszała.

Rozpłakała się. Wybiegła do niego, przytuliła, zaczęła całować, szeptać, pocieszać: „Jestem tu, synku. Jestem z tobą.” Powiedziała mu, że go kocha, że go potrzebuje. Że nie zostawi go samego. Tylko trochę cierpliwości, wszystko będzie dobrze. Wyzdrowieje.

„To dobry lekarz” – mówiła – „wie, co robi. Zastrzyki są potrzebne, żebyś mógł żyć. A potem wrócimy do domu i zrobię ci coś pysznego – może pasztet z wątróbki?” Łzy leciały ciurkiem, a ona całowała go po pyszczku.

Kotek wyzdrowiał. Rósł, nabierał sił i charakteru – zrobił się śmiały, zuchwały, piękny, o błękitnych oczach. Później w jego życiu były jeszcze trudne chwile, ale już nigdy nie zawołał „mama”. Nie musiał – bo ona już zawsze była obok.

Przytula go, całuje, rozmawia z nim, a on wie, że jest kochany. Kładzie łapki na jej ramionach – nikt go tego nie uczył – ale wie, jak objąć kobietę delikatnie. Między nimi zrodziła się niezwykła miłość. Serce kobiety znów się otworzyło. Wszystkie lody stopniały, wszystkie mury runęły.

Nie skupia się już na tym, co złe – wierzy w to, co dobre. Bo wie, że miłość zawsze może powrócić.

Koty potrafią kochać. Czasem tak, jak człowiek nie potrafi. Samotność boli – wszyscy pragniemy obok siebie żywej duszy.

I właśnie te małe, futrzane kulki potrafią ogrzać nasze serce, przepędzić smutek, wnieść do życia ciepło i radość, której tak bardzo potrzebujemy.

Wystarczy dać im odrobinę miłości – a one oddadzą nam cały świat.

Like this post? Please share to your friends: