Dziewczynka z domu naprzeciwko machała do mnie codziennie — aż pewnego dnia postanowiłem sprawdzić jej dom
— Sandra, pamiętasz, jak wczoraj opowiadałem ci o tej dziwnej dziewczynce? Spójrz, znowu stoi przy oknie! — wskazałem przez ulicę.
— Pamiętam — skinęła głową żona. — Patrzy znowu na ciebie?
— Tak. I to robi się coraz dziwniejsze.
— Może po prostu się nudzi i macha do ciebie? — zaproponowała Sandra.
— Nie, to wygląda bardziej, jakby mnie wołała.
— Wyobrażam sobie tę scenę: podchodzisz pod ich dom, mówisz, że cię wołała. I co powiedzą jej rodzice? — zaśmiała się.
— Może rzeczywiście sobie coś wmawiam — mruknąłem, gwałtownie zaciągając zasłony. Ale niepokój tylko się pogłębił.
Tej nocy miałem koszmary — dom dziewczynki, szepty cieni, coś złowieszczego. Obudziłem się zlany potem. Rano, zmęczony i rozbity, znów spojrzałem przez okno.
I znowu ją zobaczyłem — dziewczynka machała ręką, cicho przywołując mnie gestem.
— Dość! — powiedziałem Sandrze. — Idę porozmawiać z jej rodzicami. Zaczyna mnie przerażać. Wczoraj w nocy robiła to samo. Czego ona ode mnie chce?
Nie chcąc dłużej zwlekać, przeszedłem przez ulicę i zadzwoniłem do drzwi.
Gdy się otworzyły, aż się cofnąłem ze zdziwienia.
W progu stał mężczyzna po czterdziestce, z bladą, zmęczoną twarzą. Patrzył na mnie z wyraźnym wyczerpaniem i lekkim zdziwieniem.
— W czym mogę pomóc? — zapytał cicho, lecz uprzejmie.
— Dzień dobry, jestem pana sąsiadem z drugiej strony ulicy — zacząłem ostrożnie. — Zauważyłem, że z waszego okna często macha mi dziewczynka. Chciałem się upewnić, że wszystko jest w porządku.
Mężczyzna spoważniał, powoli skinął głową.
— To moja córka, Lili. Ona… — westchnął. — Od dawna próbuje zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Proszę, niech pan wejdzie.
Wszedłem do środka. W domu panowała cisza i półmrok. W salonie było czysto, ale powietrze zdawało się ciężkie, jakby ściany niosły jakiś niewidzialny ciężar. Z drzwi wychyliła się dziewczynka z dwoma kucykami — ta sama, która mi machała.
— Lili, to nasz sąsiad — powiedział łagodnie ojciec. — Przywitaj się.
Dziewczynka nieśmiało podeszła bliżej:
— Cześć, Lili — odpowiedziałem spokojnie, choć w środku czułem się spięty. Teraz, stojąc tak blisko, czułem, że w jej spojrzeniu nie było dziecięcej ciekawości. Był w nim smutek. Głęboki, zastygły, zbyt ciężki jak na dziecko.
— Proszę usiąść — zaproponował mężczyzna, wskazując kanapę. — Cieszę się… że pan przyszedł.
Usiedliśmy. Lili została na nogach, chowając się za oparciem fotela, ciągle patrząc na mnie.
— Co pan miał na myśli, mówiąc, że próbuje zwrócić uwagę? — zapytałem.
— Lili… bardzo się zmieniła po… po śmierci jej matki. To było półtora roku temu. Wypadek. Od tamtej pory prawie się nie odzywa. Nie wychodzi z domu. I… czasem… pokazuje dziwne rzeczy.
Spojrzałem na dziewczynkę. Stała nieruchomo jak figurka. Ale jej oczy… były jak oczy dorosłej kobiety, która przeszła zbyt wiele.
— Dziwne rzeczy?
Skinął głową.
— Widzi ludzi, których nie ma. Czasem mówi, że ktoś do niej mówi nocą. Rysuje… — zrobił pauzę, potem wstał i wyszedł z pokoju. Wrócił z teczką pełną dziecięcych rysunków. Otworzyłem ją.
Na pierwszym rysunku była nasza ulica. Mój dom. Ja — stojący przy oknie. A naprzeciwko — ona. Ale za jej plecami, w oknie, było narysowane jakieś oblicze. Czarne, zamazane. Oczy jak czarne dziury.
— Kto to? — zapytałem, wskazując sylwetkę.
— Nie wiemy — odpowiedział. — Ona mówi, że to jej przyjaciel. Że prosi ją, by wołała ludzi. Żeby przyszli.
Zimno ścisnęło mi serce.
— I wołała mnie?
— Tak — powiedział cicho. — Wybrała pana. Próbowaliśmy ją powstrzymać, ale ona dalej to robi. Każdej nocy. Boimy się, że… pewnego dnia ktoś stąd nie wyjdzie.
— Co pan ma na myśli?
— Ten dom… — spojrzał w górę, gdzieś ponad sufit. — Jest w nim coś. Po śmierci mojej żony zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Cienie, dźwięki, Lili… Jakby była z tym związana. Albo to z nią. Nie wiemy. Lekarze nic nie potrafią wyjaśnić. A ksiądz… odmówił wejścia po pierwszej próbie.
Nagle Lili odezwała się. Jej głos był nadal szeptem, ale tym razem wyraźnym:
— On powiedział, że pomożesz.
— Kto? — zapytałem, obracając się do niej.
— Ten, co jest w piwnicy. Czeka już długo. Potrzebuje nowej twarzy.
Przeszył mnie chłód. Mężczyzna zbladł.
— Lili, przestań — szepnął.
— Już tu jesteś — kontynuowała. — Więc można zaczynać.
Od tego momentu nic nie pamiętam wyraźnie.
Tylko dźwięk kroków prowadzących w dół. I głos w ciemności, który znał moje imię.