W rocznicę ślubu mój mąż wrzucił coś do mojego kieliszka. Postanowiłam zamienić go na kieliszek jego siostry
Wieczorem, w rocznicę ślubu, mój mąż uniósł kieliszek z powagą. Zrobiłam to samo — ale wtedy zobaczyłam to wyraźnie: niemal niezauważalnym ruchem wrzucił coś do mojego kieliszka. Przeszył mnie chłód strachu. Nie zaryzykowałam.
Kiedy wszyscy się śmiali, dyskretnie zamieniłam swój kieliszek z kieliszkiem jego siostry, która siedziała obok jego brata.
Dziesięć minut później wypiliśmy toast. Kilka sekund później jego siostra zbladła i runęła na podłogę. Panika. Krzyki. Mój mąż zamarł.
Spojrzałam mu prosto w oczy. W głowie miałam tylko jedną myśl:
„Co planowałeś, kochanie?”
Zabrali ją karetką. On wyszedł na zewnątrz, żeby zadzwonić. Poszłam za nim w milczeniu.
— Jak to się stało? — szepnął. — To nie ona miała… Przecież to nie ona… Jestem pewien, że zamieniła kieliszek!
Zamarłam. Miałam rację. To ja byłam celem. Chciał mnie zabić.
Wróciłam do środka. Usiadłam. Wiedziałam, że od tej chwili nic nie będzie już takie jak dawniej.
Podszedł.
— Wszystko w porządku? — zapytał z wymuszonym uśmiechem.
— Tak. A u ciebie?
Zamarł. Wiedział, że wiem.
Od tamtej nocy zaczął się cichy, zimny wojenny taniec. Wojna bez słów.
Zaczęłam zbierać dowody. Wiadomości, paragony z aptek, nagrania.
Grałam idealną żonę. Ale gdy zaproponował wspólny wyjazd — zrozumiałam, że zbliża się moment kulminacyjny.
W międzyczasie zatrudniłam prywatnego detektywa.
Wieczorem, przy kominku, uniósł kieliszek:
— Za naszą miłość.
— Za naszą miłość — odpowiedziałam, ale nie wypiłam.
Zapukano do drzwi. Policja i detektyw.
— Panie Orłow, jest pan aresztowany za próbę morderstwa.
Zbladł. Spojrzał na mnie.
— Ty… mnie wrobiłaś?
— Nie. Po prostu przeżyłam.
Zabrali go. Ja zostałam. Żywa. Wolna. Silniejsza.
Dwa miesiące później zadzwonił z więzienia. Chciał się spotkać. Obiecał, że powie mi wszystko.
Poszłam.
— To nie ty miałaś zginąć — powiedział. — Moja siostra. Wiedziała za dużo. Chciała jeszcze więcej.
— Kłamiesz.
— Sprawdź jej tablet. Pisała z kimś podpisanym jako „M.O.”
Znalazłam tablet. Zostawiła tam wiadomości. Pisała:
„Jeśli sama nie odejdzie, zróbcie z tym porządek. Mój brat potrzebuje impulsu.”
Wszyscy grali w grę. Każdy próbował wyeliminować każdego. A ja byłam tylko pionkiem.
Zaczęłam szukać „M.O.”. To była cała sieć. Mroczny system zleceń.
Odszukałam ich.
— Nie przyszłam po zemstę. Przyszłam po władzę.
— Chcesz grać?
— Nie. Chcę rozkazywać.
Dostałam próbę. Zdałam. Byłam w środku.
Jego siostra odezwała się. Nie wiedziała, że wiem wszystko. Pojechałam do niej:
— Wiem o „M.O.” i o twoim zleceniu na mnie.
— To nieprawda…
— Masz dwa wyjścia: znikasz. Albo pracujesz dla mnie.
Następnego dnia zniknęła.
A ja spojrzałam w lustro. Tamta kobieta — stara ja — już nie istniała.
Została tylko cień wśród cieni.
Aż któregoś dnia przyszedł list. W środku moje zdjęcie — jak śpię.
I kartka:
„Nie jesteś pierwsza.”
Wszystko się zmieniło. Nigdy nie byłam graczem. Ktoś inny prowadził całą grę.
„M.O.” zniknęło. Ludzie zamilkli. Ślady zatarte.
Zostałam sama.
I czekam.
Bo wiem, że kiedyś… przyjdą i po mnie.
Może… już tu są.