Owdowiała kobieta przygarnęła psa, a ten odkrył w domu skrytkę należącą do jej męża
— I tak nam powiesz, gdzie są te przeklęte dokumenty! — syknął mężczyzna przez zaciśnięte zęby, ściskając Olgę za gardło.
Cała się trzęsła. Śmierdział potem i czymś jeszcze bardziej odrażającym. Dwóch obcych przyparło ją do ściany w ciemnym zaułku, a jeden z nich trzymał ją mocno za szyję.
— Po co się z nią cackasz?! — wrzasnął drugi, łysy z blizną na policzku. — Walnij ją parę razy w żebra, to wyśpiewa wszystko jak złoto!
Uścisk na szyi Olgi jeszcze się wzmocnił. Próbowała złapać oddech, ale tylko charczała. Wszystko zaczęło się rozmazywać — dźwięki, cienie, ból… aż nagle…
W ciszy rozległo się głębokie warczenie.
U wejścia do zaułka pojawił się cień. Duży pies. Jego oczy błyszczały, sierść połyskiwała w słabym świetle ulicznej lampy, a z pyska ciekła piana.
— Co to, do diabła, jest?! — cofnął się łysy.
Pies rzucił się do ataku. W mgnieniu oka jeden z napastników leżał na ziemi, wrzeszcząc i trzymając się za pogryzione ramię. Drugi chciał uciec, ale Olga wykorzystała moment — kopnęła go z całej siły w brzuch. Rękami złapała pęk kluczy, które dzień wcześniej znalazła w kieszeni płaszcza męża. Wiedziała, że pasują do sejfu. Tego sejfu, którego teraz ktoś tak desperacko szukał.
Pies znów stanął obok niej, warczenie cichło. Olga spojrzała na niego uważnie — i poznała go. To był Brutus, stary pies myśliwski jej męża. Zaginął lata temu. A jednak wrócił. I właśnie ją uratował.
— Chodźmy stąd… — wyszeptała Olga, a Brutus szedł przy niej, czujny, z uniesionymi uszami.
Wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Ale nie była już sama. A klucze — klucze do prawdy — były teraz w jej rękach.
Mroczne tajemnice przeszłości zaczynały się odsłaniać. I Olga była gotowa, by się z nimi zmierzyć.