KOT PŁAKAŁ!
I WSZYSCY WYDZIERALI SIĘ NA CAŁY GŁOS!
BO ON WRÓCIŁ… 🙏🙏
Pies Hachiko stał się symbolem wierności i dumy Japończyków. Nakręcono o nim filmy, postawiono pomniki. A o wiejskim kocie Gawryku nikt filmu nie zrobił. A przecież dusza miał taką samą jak ten Hachiko…
Zacznę od tego, że jego pełne imię brzmiało Gawrosz.
Kiedyś, gdy był jeszcze dzieckiem, jego właściciel, nazywany po prostu Iwanyczem, przeczytał książkę o chłopcu, który bohaterstwo okazywał na francuskich barykadach. Kiedy w podeszłym wieku znalazł kociaka wyrzuconego przez kogoś na śmietnik, nazwał go właśnie tak. Od tamtej pory byli nierozłączni — gdziekolwiek szedł Iwanycz, Gawrik kroczył u jego prawej strony. Bardzo lubił mleko, a właściciel co tydzień kupował mu całe trzylitrowe wiadro mleka prosto od gospodarstwa.
Kupował mu też rybę w wiejskim sklepie. Ogólnie był to bardzo zadbany i piękny kot. Ludzie go szanowali, jak i jego pana.
Gawrik miał około dziesięciu lat, gdy nadeszły dla niego czarne dni. Iwanycza zabrano do szpitala. Stary człowiek wiedział, co się święci, więc powiedział i pokazał sąsiadom, gdzie ukrywa klucze — podobno w ogródku, a w kuchni zostawił jedzenie, zrobił zapasy kociej karmy w lodówce. Słowem — przygotował się.
I powiedział też o tym Gawrikowi. Jakby się żegnał i dawał polecenie — być grzecznym, godnym, czekać na niego! Czekać koniecznie, bo wróci! I przytuli swojego…
Potem były najczulsze słowa i nieskończone całusy… Kto tego doświadczył, wie, co to znaczy — nie da się wyrazić słowami…
Iwanycz przygotował wcześniej torbę do szpitala, najważniejsze było nie zapomnieć ładowarek do dwóch swoich telefonów — żeby mieć kontakt z Gwrikiem.
Operacja Iwanycza była planowa, bez niespodzianek. I podobno poszła dobrze. Źle było to, że w tym szpitalu zaczęto remont, chorych wypisywano lub przenoszono, a Iwanycza, ze względu na charakter operacji, należało wysłać do centrum wojewódzkiego. On się opierał, mówił wszystkim o swoim Gawriku, ale kto by go poważnie potraktował!
Zabrano go sto kilometrów dalej.
Codziennie dzwonił do sąsiadów. Najpierw słyszał wesołe głosy, potem wyznali mu, że Gawrik praktycznie odmówił jedzenia, siedzi cały czas przy drodze i nie da się go stamtąd zabrać. Klucze okazały się niepotrzebne — nie wracał do domu bez pana.
I w końcu, gdy kot już w ogóle nie przypominał siebie, bardzo schudł i siedział nieruchomo godzinami, przyszedł po niego Aleksander Stepaniacz z sąsiedniej wioski — były agronom. Kiedyś siedzieli razem z Iwanyczem w jednej ławce i lubili to wspominać. Wsadził Gawrika, który już nie mógł się opierać, do zwykłej torby i zaniósł do siebie.
Przez długi czas nikt z sąsiadów nie widział kota.
Potem dowiedzieli się, że Aleksander Stepaniacz woził Gawrika do województwa, do szpitala do Iwanycza. Iwanycz nie mógł chodzić, więc trzeba było przenieść kota w torbie prosto na salę, żeby nikt nie zauważył.
Iwanycz wzruszony płakał i nakazał Gawrikowi słuchać nowego pana, aż wróci. Gości szybko wyproszono — nie wolno z kotami, jakby nie byli ludźmi!
I od tego czasu codziennie Gawrik, który odzyskał dawny wygląd, przychodził do swojego domu o tej samej porze — kiedy przyjeżdżał autobus z województwa.
Minęło dużo czasu. Coś poszło nie tak w szpitalu Iwanycza — wyznaczono mu kolejną operację. Sąsiedzi wzdychali — czy wszystko będzie dobrze?
W końcu — wiek! A z Gawrikiem można było nastawiać zegar! Dokładnie o czasie — na posterunku! Jeśli wróci, to Iwanycz wróci. Nie może nie przyjść!
W dniu operacji sąsiedzi nie wierzyli własnym oczom — Gawrik nerwowo biegał od drogi do domu i z powrotem, nie kładł się i nie czekał jak zawsze. Potem wyciągnął się na swoim ganku i zasnął… Niektórzy pomyśleli, że to zły znak… I nie poszedł do swojego tymczasowego pana ani tego dnia, ani kolejnych. Po prostu leżał — i ani drgnął! Nalewali mu mleko, podawali jedzenie.
Spojrzał takim wzrokiem, że słowo „tęsknota” to nic przy tym i dalej leżał.
A potem stało się coś takiego. Aleksander Stepaniacz ogłosił sąsiadom, że Iwanycza wypisano, zamówiono specjalny samochód i zaraz będzie tu! Gawrik ożył. Wszyscy, którzy mogli, wyszli na ulicę, by zobaczyć kota! Jak się spotkają? Szkoda, że nikt nie nagrał tej sceny! Miliony wyświetleń byłyby gwarantowane!
Iwanycz jeszcze nie wyszedł z auta, ledwie zaczęły się otwierać automatyczne drzwi, a Gawrik już się wślizgnął do środka.
I wyszedł Iwanycz z kotem mocno obejmującym go za szyję, który po prostu przylgnął do jego policzka i… płakał! Kot — płakał! I sąsiedzi dołączyli do niego. W życiu widzieli dużo, ale wtedy wszyscy płakali jak dzieci!
I wiecie co? W tamtych chwilach nikt nie widział w kocie — kota.
Widzieli — człowieka…