Jestem dobrą żoną. Kocham mojego męża i mu ufam.
Nigdy nie szukałam obcych włosów na jego ubraniach, nigdy nie zaglądałam do jego telefonu. Przynajmniej… aż do tamtego dnia
Poszłam do banku, musiałam wyrobić nową kartę. Wzięłam numerek, usiadłam na kanapie i czekałam. Obok mnie siedziały dwie kobiety około czterdziestki, wyraźnie poruszone. Okazało się, że jedna przyłapała męża na zdradzie, a druga ją wspierała – choć trudno powiedzieć, czy naprawdę jej wierzyła.
Oczywiście, nie chcąc, usłyszałam całą ich rozmowę.
Mąż tej zdradzonej podobno wrócił do domu dziwnie podekscytowany: oczy błyszczały jak u kota, a w koszuli brakowało guzika. Najpewniej ktoś w przypływie namiętności go oderwał – albo nawet odgryzł.
Kiedy facet poszedł pod prysznic, żona sięgnęła po jego telefon i tam znalazła wiadomości i połączenia, których nie umiała wytłumaczyć. On się nie wyparł – przyznał się od razu.
– Jest inna – powiedział. – Kocham ją. Przepraszam.
– Oddałam mu dziesięć lat życia – wyszeptała zdruzgotana kobieta. – A on…
W tym momencie wyświetlił się mój numerek, więc wstałam i uciekłam od tej rozmowy. Ale to, co usłyszałam, nie dawało mi spokoju.
Też mam trochę ponad czterdzieści. Za kilka miesięcy z mężem świętujemy różową rocznicę. I coś zaczęło we mnie rosnąć… coś niepokojącego.
Wieczorem byłam gotowa. Mąż wrócił późno. Spojrzałam na niego uważnie. Oczy nie błyszczały – ledwie je otwierał. Zmęczony jak pies. Ale czym?
Jak w tamtej historii z banku – poszedł pod prysznic. A ja, mimo że ręce mi się trzęsły z nerwów i wstydu, wzięłam jego telefon.
To nie w moim stylu. Ale skoro powiedziało się „A”…
Zaczęłam nerwowo przeglądać zawartość. I nagle… policzki mi zapłonęły. Mam to!
Mnóstwo wiadomości od jakiejś… Królowej. Bezczelna Królowa pisała częściej niż bank. Bałam się otwierać wiadomości – obawiałam się, co mogę tam znaleźć. Więc weszłam w historię połączeń. Ona dzwoniła, on oddzwaniał.
Świat mi zgasł. Ścisnęło mnie w piersi. Zdrada bolała fizycznie. Zrobiło mi się niedobrze. Potrzebowałam czegoś mocnego do picia.
Delikatnie, jakbym trzymała granat, położyłam telefon na komodzie. I wtedy wszedł on.
W pasie tylko ręcznik, mokry, zaskoczony. Spojrzał na mnie. Od razu zrozumiał – znamy się nie od dziś. Skinął lekko głową, jakby pytał:
„Co się stało?”
Nie przepraszając, wypaliłam:
– Kim jest ta Królowa i co robi w twoim telefonie?
Spojrzał na mnie, jakby to właśnie komoda się odezwała. Zapadła cisza. Taka teatralna, dramatyczna.
– Wszystko w porządku? – zapytał w końcu spokojnie.
– Nie spodziewałam się tego po tobie – powiedziałam z goryczą.
Serce waliło mi jak młot, a złość i ból pulsowały w skroniach. Dziesięć lat… Dziesięć lat razem…
Podszedł do komody, wziął telefon i coś nacisnął. Zamknęłam oczy. Dzwoni do niej – pomyślałam. Żeby powiedzieć, że wszystko się wydało.
Ale… zadzwonił mój telefon.
Otworzyłam oczy. Na ekranie – połączenie przychodzące od… Królowej.
Spojrzał na mnie tym swoim spokojnym, ciepłym uśmiechem. Czekał cierpliwie, aż zrozumiem.
I wtedy sobie przypomniałam. Jak mnie nazywał w pierwszych latach naszego małżeństwa.
Królowa Małgorzata.
Bo mam na imię Małgorzata.