Z lasu wyszedł wychudzony pies z torbą w pysku; jej zawartość zszokowała turystów

— No, przerwa — powiedział Aleksiej, zdejmując plecak i bolesnym ruchem poruszając ramionami. — Godzina na przekąskę, potem idziemy dalej.

Chudy programista, Wiktor, w grubych okularach, z ulgą usiadł na przewróconym pniu drzewa:

— Ljosza, powiedz mi, po co się zgodziłem na tę wycieczkę? Teraz byłbym w biurze: klimatyzacja, kawa, wygodne krzesło…

— Bo twoja żona zadzwoniła i powiedziała: „Ljosza, wyciągnij go gdzieś, bo zapuści korzenie w tym biurowym fotelu” — uśmiechnął się Aleksiej, rozkładając mapę. — Siemionicz, idziemy w dobrym kierunku? Wygląda na to, że tu jest za dużo powalonych drzew.

Leśnik, który kucał na skraju polany, nie odpowiedział. Coś niepokoiło Aleksieja w jego sztywnej postawie:

— Co tam jest?

— Ślady — odpowiedział Siemionicz, nie podnosząc wzroku. — Ślady psa. Świeże. Ale dziwne.

— Spokojnie — odwrócił się do mapy Aleksiej. — Siemionicz, powiedz, gdzie teraz jesteśmy…

— Spójrzcie! — głos Iriny Stiepanownej sprawił, że wszyscy się odwrócili.

— Pies — wzruszył ramionami Aleksiej. — W lesie jest ich wiele.

— Nie, przyjrzyj się dokładniej.

Na skraju polany stał chudy pies, żebra było widać przez skołtunioną sierść. Trzymał w pysku woreczek.

— Może jest wściekły? — szepnął ktoś.

— Co ty, jaki wściekły! — odparła Irina, która wcześniej uczyła biologii. — Spójrzcie mu w oczy — jest w nich rozum. A ten woreczek… to podejrzane.

Pies, jakby ich usłyszał, podszedł bliżej, ostrożnie położył woreczek na trawie, potem cofnął się.

— Co tam jest? — warknął Aleksiej i podszedł bliżej. W woreczku był podarty portfel i kartka z drżącym pismem:
„Jeśli ktoś to znajdzie — jestem w rowie za Bagnem Złego. Złamałem nogę. To trzeci dzień. Proszę o pomoc!”

— Ktoś tam jest! — zawołała Irina.

— Może to jakiś żart? — zapytał niepewnie Wiktor.

Pies żałośnie zawył i ruszył w stronę lasu.

— Musimy iść — powiedziała stanowczo Irina. — Nie przyniósł kartki bez powodu.

Aleksiej westchnął:

— Bagno jest około cztery kilometry stąd. Jeśli pójdziemy prosto, może będziemy bliżej — dodał Siemionicz. — Ale teren jest bagnisty.

— Dobrze. Wiktor, Natasza — zostajecie. Reszta idzie ze mną.

— Ja też idę — wtrąciła się Irina. — Przez dwadzieścia lat prowadziłam wycieczki z dziećmi — dam radę.

Pies pobiegł przodem, obejrzał się za siebie i wybrał ścieżkę. Czasem się zatrzymywał i węszył. Dokładnie prowadził, omijając bagniste miejsca.

— Kim może być ten pies? — zapytała Irina.

— Może jest bezpański. Ale wyjątkowy — cicho odpowiedział Siemionicz. — Nigdy nie widziałem, żeby przyniósł kartkę…

Im dalej szli, tym gęstszy stawał się las. Pod ich stopami grzęzło błoto, w koronie drzew krakały wrony. Nagle pies zaczął warczeć, sierść mu się jeżyła.

— Dziki — szepnął leśnik, wyjmując broń.

Pies nie uciekł, położył się, ziewnął i się podrapał. Dziki zatrzymały się, potem odwróciły i odeszły.

— To aktor! — zdziwiła się Irina.

— Mądry. Doświadczony — potwierdził Siemionicz.

Pies nagle ruszył biegiem. Grupa pobiegła za nim. Po kilku minutach dotarli do polany z rowem, z którego dochodziły ciche odgłosy:

— Pomocy… Ktoś tam jest…?

Pies zsunął się do rowu, reszta poszła za nim. Na dole, pod drzewem, leżał mężczyzna.

— Nie ruszaj się — powiedział Aleksiej, podbiegając. Pies przycisnął nos do jego twarzy.

— Belka… — wyszeptał mężczyzna. — Znalazła… Mądra…

— Twój? — zapytała Irina.

— Nie. Po prostu się do mnie przywiązała. Czasem ją karmiłem. Potem upadłem… I mnie nie zostawiła. Przyniosła kartkę…

Aleksiej zbadał nogę:

— Złamanie. Zwichnięcie. Bez noszy się nie obejdzie.

Siemionicz nadał współrzędne radiem. Belka położyła się obok mężczyzny i nie spuszczała z niego wzroku.

— Biegała trzy dni — powiedziała Irina, potrząsając głową. — Nie każdy by się tak zachował.

Czekając na pomoc, Irina opowiedziała starą szkolną historię. Potem zwróciła się do mężczyzny:

— Nikołaj Pietrowicz, mogę zabrać Belkę? Mam ogród, dom. Jestem sam.

Mężczyzna spojrzał na psa. Ten, jakby zrozumiał, położył głowę na jego kolanach.

— Wiesz co — uśmiechnął się. — Lepiej razem. Ja też jestem sam. Jak wyjdę ze szpitala, ją odwiedzimy.

— Ona już zdecydowała — zaśmiał się Aleksiej.

Nad drzewami zawył helikopter. Irina głaskała Belkę i myślała, jak dziwne ścieżki potrafi czasem znaleźć los — przez las, niebezpieczeństwo i lojalność psa.

Like this post? Please share to your friends: