— Jutro mam jubileusz, goście przyjdą do ciebie! Nakryjesz stoły, miejsca wystarczy dla wszystkich! — rozkazała teściowa.

Irina poprawiła zasłony w kuchni i z satysfakcją rozejrzała się po swoim dziele. Małe, wynajmowane dwupokojowe mieszkanie w starym domu całkowicie zmieniło się dzięki jej staraniom. Żywe kwiaty na parapecie, własnoręcznie zrobione poduszki na kanapie, starannie poustawiane drobiazgi — wszystko to zamieniało zwykłe lokum w przytulny dom.
— Jak pięknie wszystko urządziłaś — uśmiechał się Anton, obejmując żonę za ramiona. — Bez ciebie to mieszkanie byłoby tylko pudełkiem z meblami.
Dwa lata temu, gdy młodzi małżonkowie dopiero wynajęli to mieszkanie, ściany kryły obce historie. Irina metodycznie zmywała ślady poprzednich mieszkańców, tworząc własną atmosferę. Każdy detal był przemyślany — od koloru zasłon po rozmieszczenie obrazów.
Ale najbardziej Irina kochała gotować. W małej kuchni działy się prawdziwe cuda. Złociste wypieki, świeże sałatki, delikatne mięso po francusku wypełniały dom aromatami, tworząc świąteczną atmosferę.
— Skąd masz takie kulinarne talenty? — zachwycał się Anton, próbując kolejne danie żony.
— Nauczyłam się od mamy — odpowiadała Irina, zagniatając ciasto. — Gotowanie to wyraz miłości do rodziny.
Nawet po ciężkim dniu w pracy kobieta potrafiła z entuzjazmem wymyślać nowe przepisy, by zaskoczyć męża. Dla Iriny kuchnia nie była obowiązkiem, lecz twórczością.
Anton był dumny z talentów żony i często dzielił się nimi z matką, Ludmiłą Pietrowną. Starsza kobieta przyjeżdżała na kolacje z radością, szczerze chwaląc potrawy Iriny.
— Synku, masz szczęście z żoną — mówiła Ludmiła Pietrowna przy herbacie. — Taka gospodyni, taka kucharka! W domu porządek i przytulnie.
— Dziękuję, Ludmiła Pietrowna — rumieniła się Irina. — Lubię gotować dla bliskich.
Stopniowo, niezauważenie dla samej Iriny, wszystkie rodzinne uroczystości przeniosły się do ich wynajmowanego mieszkania. Najpierw skromne urodziny Antona dla dziesięciu osób. Potem imieniny Ludmiły Pietrownej z krewnymi. A później Nowy Rok z całą rodziną męża.
— Masz takie złote ręce — zachwycała się ciotka Antona. — Gdzie znalazłeś taką gospodynię?
Dom, który wcześniej był cichym schronieniem, stał się miejscem nieustannych spotkań. Przy dużym stole zbierali się krewni, śmiali się, rozmawiali głośno, wspominali historie. A Irina między kuchnią a salonem nieustannie nosiła dania, zmieniała talerze, dolewała napoje.
— Irinko, można dokładkę? — prosił wujek Antona.
— Oczywiście — uśmiechała się gospodyni, choć nogi już ją bolały od zmęczenia.
Kobiecie rzadko udawało się usiąść choćby na pięć minut i podzielić radość z gośćmi. Stopniowo Irina zaczęła czuć się jak personel w własnym domu.
Niby nic strasznego się nie działo, ale w głębi duszy narastało zmęczenie. Każde święto zamieniało się w wyzwanie — zakupy, gotowanie, nakrywanie do stołu, sprzątanie. Bliscy traktowali te starania jako coś oczywistego, nawet nie oferując pomocy.
— Po co mam się plątać pod nogami — machała ręką Ludmiła Pietrowna, gdy Irina prosiła o pomoc w sprzątaniu ze stołu. — Tak zręcznie wszystko robisz!
Przyzwyczajona radość spotkań stopniowo ustępowała miejsca irytacji i poczuciu, że jej trud pozostaje niezauważony.
Pewnego dnia Irina zebrała się na odwagę i spróbowała porozmawiać z mężem.
— Anton, ciężko mi każdy świąteczny dzień zamieniać w maraton gotowania — zaczęła ostrożnie kobieta. — Może czasem spotkać się w kawiarni? Albo przynajmniej podzielić obowiązki?
— Po co? — zdziwił się mąż. — Wszystkim smakuje twoja kuchnia. Mama mówi, że nigdzie nie jadła tak pysznych ciast.
— Ale ja się męczę — próbowała wytłumaczyć Irina. — Czasem chciałabym po prostu być gościem na przyjęciu.
— Daj spokój — machnął Anton. — Przecież lubisz gotować. I świetnie ci to wychodzi.
Po tej rozmowie Irina poczuła się niezrozumiana. Jakby traktowano ją nie jako gospodynię domu, lecz kucharkę. Do wiosny narosło zmęczenie i irytacja. Kobieta gotowała już bez radości, z poczucia obowiązku.
Gdy zbliżały się urodziny siostry Antona, Swietłany, Irina z góry przewidziała — znów wszystko spadnie na jej barki. Ogarnęło ją zmęczenie na samą myśl o nieskończonych garnkach i zakupach.
— Wiesz co — powiedziała Irina do męża — wezmę urlop w pracy. Pojadę na tydzień do rodziców.
— Tuż przed urodzinami Swietłany? — zmarszczył brwi Anton. — A co z przyjęciem?
— Nic się nie stanie — odpowiedziała stanowczo żona. — Poradzicie sobie beze mnie.

Irina wyjechała do rodziców do innego miasta. Tydzień w rodzinnym domu był jak łyk świeżego powietrza. Kobieta poczuła się znowu córką, a nie wieczną gospodynią.
Po powrocie do domu Irina zastała Ludmiłę Pietrowną w furii.
— Jak mogłaś! — rzuciła teściowa. — Zostawiłaś rodzinę przed świętem!
— Co się stało? — spokojnie zapytała Irina.
— Co się stało? — oburzyła się Ludmiła Pietrowna. — Trzeba było zamówić jedzenie w restauracji! Wydano pieniądze! A wszystko przez to, że uciekłaś!
— Nie uciekałam — odpowiedziała Irina. — Odpoczywałam.
— Odpoczywałaś! — prychnęła teściowa. — A kto miał gotować? Wszyscy przyzwyczaili się do twoich potraw!
Te słowa były ostatnią kroplą. Irina po raz pierwszy odważyła się wybuchnąć:
— A dlaczego to zawsze ja? Dlaczego nikt sam nie może przygotować posiłku?
— Bo jesteś dobrą kucharką! — krzyczała Ludmiła Pietrowna. — To twój obowiązek!
— Mój obowiązek to być żoną, a nie służącą! — nie ustępowała Irina. — Mam dość obsługiwania wszystkich! Więcej tak nie będzie!
Kłótnia była głośna i ostra. Po konflikcie Ludmiła Pietrowna przestała pojawiać się w mieszkaniu. W domu zapanowała nietypowa cisza, która jednocześnie przerażała i uwalniała.
Minął miesiąc spokojnego życia. Irina po raz pierwszy od dawna czuła się gospodynią własnego domu. Gotowała z przyjemnością dla siebie i Antona. Wieczory stały się łagodniejsze, rozmowy — spokojniejsze.
Ale w głębi duszy kobieta wiedziała, że prędzej czy później spokój zostanie zakłócony.
Pewnego wieczoru małżonkowie siedzieli w salonie przy filiżance herbaty, gdy rozległ się ostry dzwonek do drzwi. Na progu stała Ludmiła Pietrowna — pewna siebie, zebrana, z zdecydowanym wyrazem twarzy.
Teściowa weszła bez zaproszenia i od razu przeszła do rzeczy:
— Jutro mam jubileusz, goście przyjdą do ciebie! Nakryjesz stoły, miejsca wystarczy dla wszystkich! — rozkazała Ludmiła Pietrowna.
Irina poczuła, jak w piersi wrze znajoma złość.
— Nie będzie tego — odpowiedziała opanowanie, ale stanowczo kobieta.
— Co znaczy „nie będzie”? — zapłonęła teściowa. — Jestem przyzwyczajona do obchodzenia tego tutaj! To rodzinna tradycja!
— Mój dom to nie restauracja — stała na swoim Irina. — I nie jestem kelnerką.
— Musisz podtrzymywać rodzinne tradycje! — podnosiła głos Ludmiła Pietrowna. — Niewdzięczna! Syn cię przyjął, a ty odwracasz nos!…
— Anton mnie nie przyjął — odpowiedziała chłodno Irina. — Mieszkamy razem i podejmujemy decyzje wspólnie.
Kłótnia rozgorzała prosto w korytarzu. Teściowa wymagała, oskarżała, a Irina wiedziała, że stoi na progu decyzji, która zmieni jej życie.
— Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik! — rzuciła na odchodne Ludmiła Pietrowna. — Aby nikt nie pomyślał, że w naszej rodzinie nie potrafią przyjmować gości!
Teściowa wyszła, trzaskając drzwiami.
Wieczorem Irina próbowała porozmawiać z Antonem:
— Nie będę organizować jubileuszu twojej mamy — powiedziała żona.

— Dlaczego reagujesz tak ostro? — machnął ręką mąż. — Matka tylko chce mieć święto. Jeden dzień można przecierpieć.
— Jeden dzień? — Irina spojrzała na męża. — A potem jeszcze jeden. I jeszcze. Kiedy to się skończy?
— Nie wiem — wzruszył ramionami Anton. — Przecież to moja matka. Niewygodne jej odmówić.
Te słowa ostatecznie przekonały Irinę — jej zmęczenie i granice nadal były ignorowane.
W nocy kobieta długo nie spała, przeglądając w myślach wydarzenia ostatnich lat. Jak bardzo zmieniło się jej życie. Jak z kochającej żony stała się personel obsługujący.
Rano, gdy Anton spał, Irina cicho wstała. Spakowała dokumenty, trochę pieniędzy, kilka kompletów bielizny. Ruchy były spokojne i pewne, jakby decyzja dojrzewała od dawna.
Kobieta ubrała się i, nie oglądając się za siebie, wyszła z mieszkania. Zostawiła za sobą hałas, urazy i niekończące się przyjęcia.
O dziesiątej zadzwonił telefon. Na ekranie pojawiło się imię teściowej. Irina odebrała.
— Gdzie jesteś? — piszczała w słuchawkę Ludmiła Pietrowna. — Jak mogłaś tak postąpić? Dziś mój jubileusz!
— Gratuluję jubileuszu — odpowiedziała równym głosem Irina. — Przekaż Antonowi, że składam pozew rozwodowy.
— Co? — zapytała zdumiona teściowa.
— Nie jestem kucharką ani służącą — kontynuowała Irina. — Niech szuka kogoś innego, kto zajmie się obsługą waszej rodziny.
Kobieta odrzuciła połączenie i wyłączyła telefon. Szła ulicą ku nowemu życiu, czując nie strach, lecz ulgę. Jakby zrzuciła ciężki bagaż, który nosiła zbyt długo.
Przed nią była nieznana przyszłość. Ale to była jej własna przyszłość, gdzie nikt nie zmusi jej, by dom zamieniała w restaurację, a życie w niekończącą się obsługę kaprysów innych.
Irina wyprostowała ramiona i uśmiechnęła się. W końcu była wolna.