— Twoich szczeniaków nie biorę, z nami lecą odpoczywać tylko dzieci mojej córki! — warknęła teściowa.

Swietłana stała przy otwartej szafie i układała dziecięce ubrania w stosy. Październikowe deszcze za oknem nie mogły zepsuć jej humoru — za trzy dni cała rodzina leciała do Turcji. Pierwszy wspólny urlop za granicą, o którym Swietłana marzyła od dwóch lat.
Młodszy syn Artiom, lat cztery, biegał po mieszkaniu z zabawkowym samolotem, naśladując dźwięki startu. Starsza córka Ksenia, lat osiem, poważnie pakowała do plecaka kolorowanki i kredki.
— Mamo, a w samolocie będzie telewizor? — zapytała Ksenia, poprawiając okulary.
— Oczywiście, słoneczko. I bajki, i gry, — odpowiedziała Swietłana, chowając do walizki nowe kostiumy kąpielowe dla dzieci.
Pieniądze na wyjazd były odkładane przez pół roku. Swietłana pracowała jako administratorka w klinice stomatologicznej, mąż Oleg — jako inżynier w fabryce. Odkładali każdą kopię, odmawiając sobie wielu rzeczy. Za to teraz mogli sobie pozwolić na dwa tygodnie na tureckim wybrzeżu całą rodziną.
Drzwi trzasnęły — do domu przyszedł Oleg. Tuż za nim weszła teściowa, Walentyna Siergiejewna. Kobieta zdjęła płaszcz i obrzuciła krytycznym spojrzeniem rozrzucone po pokoju rzeczy.
— Znowu robicie bałagan, — mruknęła teściowa. — Gdzie moja córka ze swoimi dziećmi ma się zmieścić w tym rupieciu?
Oleg miał siostrę Irinę, która mieszkała w sąsiednim mieście. Czasami przyjeżdżała w odwiedziny z dwoma synami — Denisem i Maksimem. Chłopcy byli rówieśnikami dzieci Swietłany.
— Irina na razie nie ma zamiaru do nas przyjeżdżać, — łagodnie powiedziała Swietłana. — Zresztą miejsca wystarczy dla wszystkich.
Walentyna Siergiejewna prychnęła i poszła do kuchni. Swietłana kontynuowała pakowanie, starając się nie zwracać uwagi na niezadowolone mamrotanie teściowej.
— Oleg, przynieś, proszę, akty urodzenia dzieci, — poprosiła Swietłana. — Chcę wszystko jeszcze raz sprawdzić.
Mąż zawahał się, przestępując z nogi na nogę.
— Słuchaj, jeszcze ci nie mówiłem… Mama kupowała bilety sama. Powiedziała, że zna dobrą agencję, dostanie zniżkę.
Swietłana skinęła głową, nie widząc w tym nic dziwnego. Walentyna Siergiejewna przez wiele lat pracowała w branży turystycznej, kontakty jej zostały.
— I co? Gdzie są bilety?
— Zostały u mamy. Przyniesie je jutro.
Następnego dnia Walentyna Siergiejewna przyszła z teczką dokumentów. Rozłożyła bilety na stole z uroczystym wyrazem twarzy.
— Proszę, macie. Wszystko załatwione, numery miejsc obok siebie.
Swietłana wzięła bilety i zaczęła je oglądać. Oleg Michajłowicz Pietrow — jest. Walentyna Siergiejewna Pietrowa — jest. Denis Pietrow, czternaście lat — jest. Maksim Pietrow, dziewięć lat — jest.
Swietłana przejrzała wszystkie bilety dwa razy. Potem podniosła głowę na teściową.
— A gdzie są nasze z dziećmi?
— Jakie nasze? — zapytała Walentyna Siergiejewna, udając zdziwienie.
— Mój i dzieci. Kseni i Artioma.
Teściowa machnęła ręką.
— Kupowałam bilety na czworo. Na siebie, syna i wnuków.
Swietłana poczuła, jak mięśnie twarzy się jej napinają. Powoli odłożyła bilety na stół.
— Walentyno Siergiejewna, pani przecież rozumie, że Oleg ma dwoje dzieci?
— Rozumiem, — skinęła głową teściowa. — Ale pieniędzy wystarczyło tylko na cztery osoby. A dzieci mojej córki nie widziałam od pół roku. Czas, żeby wnuki spędziły czas z babcią.
Ręce Swietłany zacisnęły się w pięści.
— Chwileczkę. Odkładaliśmy pieniądze na rodzinny wyjazd. Całą rodziną.
— Ty możesz zostać z dziećmi w domu, — obojętnie wzruszyła ramionami Walentyna Siergiejewna. — Oleg potrzebuje odpoczynku. Mężczyzna pracuje, męczy się.
Swietłana odwróciła się do męża. Oleg patrzył w podłogę, unikając wzroku żony.

— Oleg, powiedz coś.
Mąż podniósł głowę, ale w jego oczach malowało się zażenowanie, a nie wsparcie.
— Może rzeczywiście następnym razem… Mama już kupiła bilety, wydała pieniądze…
— Czyje pieniądze? — Swietłana starała się zachować spokój, ale głos zdradziecko jej drżał.
— Wspólne, — wtrąciła się teściowa. — Oleg mi dał na bilety. Ja sama wybrałam, kto poleci.
Swietłana zamknęła oczy, próbując przetrawić to, co się dzieje. Pół roku oszczędzania, marzenia o wspólnym odpoczynku, dziecięca radość z nadchodzącego wyjazdu — wszystko waliło się w jednej chwili.
— Czyli zdecydowała pani, że moje dzieci nie są godne odpoczynku?
Walentyna Siergiejewna wyprostowała się, przyjmując postawę bojową.
— Zdecydowałam, że pieniądze mojego syna powinny być wydawane według mojego uznania…
— Na kogo? — przerwała Swietłana. — Dokończcie.
— Krótko mówiąc… Twoich szczeniaków nie biorę, z nami lecą odpoczywać tylko dzieci mojej córki!
W pokoju zaległa cisza. Swietłana patrzyła na teściową, nie wierząc w to, co usłyszała. Szczeniaki. Kobieta nazwała dzieci Swietłany szczeniakami.
— Mamo, co ty mówisz? — w końcu odezwał się Oleg. — To są też moje dzieci.
— Twoje czy nie — to nieważne, — ucięła Walentyna Siergiejewna. — Ważne, że nie są z mojej krwi. I nie zamierzam wydawać pieniędzy na cudze.
Swietłana powoli wstała z krzesła. Ręce drżały jej z wściekłości.
— Oleg, czekam od ciebie na odpowiedź. W tej chwili. Polecisz na urlop, zostawiając żonę i dzieci w domu?
Mąż kręcił się, przenosząc wzrok z matki na żonę.
— Jest mi niezręcznie odwoływać wyjazd… Mama się starała, kupowała bilety…
Swietłana odwróciła się i wyszła z pokoju. W korytarzu wpadła na Ksenię, która stała w drzwiach pokoju dziecięcego. Dziewczynka wszystko słyszała.
— Mamo, a my naprawdę nie polecimy? — cicho zapytała Ksenia.
Swietłana przysiadła obok córki, objęła ją ramionami.
— Nie wiem, słoneczko. Ale jeśli polecimy, to na pewno wszyscy razem.
Ksenia skinęła głową i poszła do pokoju. Artiom spał, nieświadom rodzinnego dramatu.
Swietłana przeszła do sypialni i zaczęła z powrotem pakować rzeczy do szafy. Ręce pracowały automatycznie, a w głowie krążyły myśli. Szczeniaki. Cudze dzieci. Czyżby tak teściowa odnosiła się do Kseni i Artioma przez te wszystkie lata?
Oleg wszedł do sypialni pół godziny później. Usiadł na łóżku i spojrzał na żonę z poczuciem winy.
— Swietłana, nie złość się. Mama po prostu… bardzo stęskniła się za wnukami Iriny.
— A za naszymi dziećmi się nie stęskniła? — zapytała Swietłana, nie odwracając się. — Przecież mieszkają z nią w tym samym mieście, widują się co tydzień.
— No, to co innego…
— Tak, co innego, — zgodziła się Swietłana. — Bo to są dzieci twojej siostry, a nie twojej żony.
Oleg milczał. Swietłana kontynuowała wieszanie rzeczy na miejsca.
— Wiesz, co mnie najbardziej zdumiewa? Nie to, że twoja mama nazwała moje dzieci szczeniakami. Ale to, że ty milczałeś.
— Nie milczałem! Przecież powiedziałem, że to są też moje dzieci!
— Po tym, jak je obraziła, — Swietłana obróciła się do męża całym ciałem. — I dopiero po. A obronić ich od razu nie potrafiłeś.
Oleg spuścił głowę.
— Rozumiesz, trudno mi się kłócić z mamą. Sama kupiła bilety, wydała pieniądze…
— Nasze wspólne pieniądze, — przypomniała Swietłana. — Które odkładaliśmy na rodzinny wyjazd. We czwórkę.
— Może następnym razem…
— Nie będzie następnego razu, — stanowczo powiedziała Swietłana. — Przynajmniej nie z twoją matką.
Oleg podniósł głowę.
— Co masz na myśli?
— Mam na myśli to, że nie pozwolę dzielić naszych dzieci na swoje i cudze. Jeśli Walentyna Siergiejewna uważa Ksenię i Artioma za szczeniaki, to nam nie po drodze.
— Przesadzasz. Mama nie to miała na myśli…
— A co? — Swietłana odwróciła się do męża całym ciałem. — Wyjaśnij mi, jak inaczej można zrozumieć słowa: „twoich szczeniaków nie biorę”?…
Oleg zamilkł. Nie miał żadnych argumentów na obronę swojej matki.
— Nie pojadę — oznajmiła Swietłana. — I dzieci też nie puszczę. Chcesz odpoczywać z mamą i bratankami — twoje prawo. Ale bez nas.
— Swietłano, bądź rozsądna…
— Właśnie jestem rozsądna — przerwała mu żona. — Rozsądna kobieta nie pozwoli, by jej dzieci były poniżane. Nawet w imię rodzinnego spokoju.
Oleg wstał z łóżka i niepewnie przestąpił z nogi na nogę.
— Dobrze. Porozmawiam z mamą. Może zgodzi się kupić jeszcze dwa bilety…
— Oleg — Swietłana spojrzała mężowi prosto w oczy. — Tu nie chodzi o bilety. Chodzi o to, że twoja matka uważa moje dzieci za niegodne. A ty się z nią zgadzasz.
— Nie zgadzam się!
— To zrezygnuj z wyjazdu. Powiedz matce, że twoją rodziną jestem ja i nasze dzieci. Cała czwórka. I albo jedziemy wszyscy, albo nikt.
Oleg mrugał zdezorientowany. Wyraźnie nie chciał wybierać między żoną a matką.
— Muszę to przemyśleć… — wymamrotał i wyszedł z sypialni.
Swietłana została sama. Za oknem padał jesienny deszcz, bębnił o szybę. Za trzy dni miał się zacząć długo wyczekiwany urlop. Teraz jednak wszystkie plany się waliły.
Ale Swietłana nie żałowała swojej decyzji. Zasady są ważniejsze niż wypoczynek.

Rano metodycznie odsunęła na bok torby podróżne, które jeszcze wczoraj były gotowe do drogi. Dziecięce paszporty schowała z powrotem do szafy, kładąc je obok dokumentów rodzinnych. Nowe stroje kąpielowe i kapelusiki wróciły na półki. Marzenie o morzu się rozwiało, ale w środku zapanował dziwny spokój.
Ksenia milcząco obserwowała, jak mama rozpakowuje rzeczy. Dziewczynka nic nie pytała, ale po jej twarzy było widać — wszystko rozumie.
— Mamo, pojedziemy innym razem? Jak znowu uzbieramy pieniądze? — zapytała cicho.
— Na pewno, kochanie. Ale pojedziemy całą naszą rodziną — odpowiedziała Swietłana, głaszcząc córkę po głowie.
Artiom obudził się i od razu pobiegł do walizek.
— A gdzie samolociki? Lecimy dziś? — zapytał radośnie.
Swietłana przykucnęła obok syna.
— Nie dziś, Artiomku. Polecimy później, kiedy wszystko będzie gotowe.
Chłopiec trochę się zasmucił, ale szybko zajął się zabawkami. Czterolatki łatwo przyjmują zmianę planów.
Oleg wyszedł z łazienki już ubrany. Na jego twarzy malowały się jednocześnie zagubienie i poczucie winy.
— Swietłano, może jednak porozmawiamy? No bo przecież mama nie może kupić dodatkowych biletów w ostatniej chwili…
Żona nawet nie podniosła wzroku znad rozpakowywanych rzeczy.
— Oleg, przecież słyszałeś, co powiedziała twoja matka. Trzeba było reagować wtedy, kiedy Walentina Siergiejewna nazywała nasze dzieci obcymi.
Mąż próbował zaprotestować:
— No może potem to wyjaśnimy, teraz najważniejsze się nie kłócić…
Swietłana wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. Jej wzrok był zimny i stanowczy.
— Trzeba było to wyjaśniać wtedy, kiedy twoja matka mówiła, że nasze dzieci są obce. A nie teraz, kiedy wszystko już zostało powiedziane.
Oleg zamilkł. Nie miał już żadnych argumentów. Wiedział, że nie ma usprawiedliwienia dla tego, co się stało.
W tym momencie do mieszkania weszła Walentina Siergiejewna. Teściowa była w świetnym nastroju, wyraźnie podekscytowana podróżą.
— Oleg, zbieraj się szybciej. Taksi już jedzie, nie można się spóźnić na lotnisko — rozkazała, po czym zauważyła rozpakowane walizki. — A to co ma znaczyć?
— Nie jedziemy — odpowiedziała krótko Swietłana.
Walentina Siergiejewna klasnęła w dłonie i syknęła przez zęby:
— No to siedź w domu, skoro taka dumna. Tylko mój syn pojedzie się bawić, tak jak było planowane.
Swietłana bez słowa wzięła dzieci za ręce i zaprowadziła je do pokoju. Zamknęła drzwi cicho, ale stanowczo. Spór był zakończony, nie było już o czym dyskutować.
— Dzieci, pobawcie się tu chwilę. Ja pójdę do kuchni — poprosiła.
W korytarzu trwała napięta rozmowa między matką a synem.
— Oleg, co ty wyrabiasz? Bilety kupione, wycieczka opłacona! — oburzała się Walentina.
— Mamo, ale to nie w porządku… Zostawiać żonę z dziećmi…
Swietłana stała za drzwiami pokoju dziecięcego i słyszała każde słowo. Serce ściskało jej się z bólu, ale determinacja tylko rosła. Nikt nie ma prawa dzielić dzieci na godne i niegodne miłości.
— Mamo, przestań. Ksenia i Artiom to moje dzieci.
— Na papierze może i twoje. Ale z krwi — obce. I nie muszę ich utrzymywać.
— Nikt nie prosi o utrzymywanie! Sami za nie płacimy!
— No proszę, jaki obrońca. Żona cię nauczyła buntować się przeciw matce.
Swietłana cicho wróciła do dzieci. Artiom budował wieżę z klocków, Ksenia czytała książkę. Zwyczajny obraz szczęśliwego dzieciństwa. Ale za ścianą ważyły się losy rodziny.
Po godzinie Walentina Siergiejewna wyjechała sama. Oleg został w domu, rozdartym wątpliwościami.
— Może jednak pojadę? Bilet się zmarnuje… — powiedział niepewnie.
— Sam zdecyduj — odpowiedziała chłodno Swietłana. — Ja już swoją decyzję podjęłam.
Oleg miotał się po mieszkaniu przez cały wieczór. Dzwonił na lotnisko, pytał o możliwość zwrotu biletu. Potem dzwonił do matki, sprawdzał, czy nie jest za późno, by dołączyć.
Teściowa poleciała z wnukami Denisem i Maksimem. Chłopcy cieszyli się na wakacje, nie wiedząc nic o rodzinnym konflikcie. Walentina do ostatniej chwili liczyła, że Oleg się rozmyśli i przyjedzie na lotnisko.
Ale mąż został w domu. Siedział ponury, oglądał telewizję, od czasu do czasu wzdychał. Ze Swietłaną prawie w ogóle nie rozmawiał.

— Tato, a dlaczego jesteś smutny? — zapytał Artiom, wspinając się ojcu na kolana.
— Tak po prostu, synku. Trochę się zmęczyłem — odpowiedział Oleg, przytulając chłopca.
Swietłana obserwowała męża z boku. Oleg wrócił do domu po dobie wahania, rezygnując z wyjazdu. Ale jego milczenie już zniszczyło zaufanie żony. Przecież rozważał. Wahał się. Wybierał między rodziną a matką.
Wieczorem, gdy dzieci poszły spać, małżonkowie w końcu porozmawiali.
— Złościsz się, że nie pojechałem? — zapytał ostrożnie Oleg.
— Nie — odpowiedziała szczerze Swietłana. — Złoszczę się, że w ogóle się zastanawiałeś.
— Rozumiesz, było mi trudno…
— Mnie też było trudno. Słuchać, jak twoja matka nazywa moje dzieci szczeniakami. Ale ja ani przez sekundę nie wahałam się, co zrobić.
Oleg spuścił głowę.
— Przepraszam. Rozumiem, mama była w błędzie.
— W błędzie? — Swietłana gorzko się uśmiechnęła. — Oleg, twoja matka się nie przejęzyczyła. Walentyna Siergiejewna jasno wyraziła swój stosunek do naszych dzieci. A ty się na to zgodziłeś.
— Nie zgodziłem się!
— Milczenie to znak zgody. Mogłeś od razu stanąć w obronie dzieci, ale wolałeś milczeć.
Mąż próbował zaprzeczyć, ale nie znalazł słów. Swietłana miała rację, a sprzeczanie się nie miało sensu.
— Co będzie dalej? — zapytał cicho Oleg.
— Dalej będzie życie bez upokorzeń — odpowiedziała stanowczo żona. — Moje dzieci nigdy więcej nie usłyszą, że ktoś uważa je za niegodne. I nie pozwolę nikomu decydować, kto w naszej rodzinie jest swój, a kto obcy.
Oleg skinął głową, ale w jego oczach widać było niezrozumienie. Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.
Następnego dnia Swietłana zapisała dzieci do miejskiego półkolonii na jesienne ferie. Pieniędzy odłożonych na wyjazd starczyło na dwa tygodnie ciekawych zajęć i wycieczek. Ksenia i Artiom byli zachwyceni programem.
— Mamo, a będzie tam aquapark? — zapytała radośnie Ksenia.
— Oczywiście, kochanie. I muzea, i teatr, i wiele nowego.
Dzieci szybko zapomniały o niedoszłym wyjeździe. Swietłana kupowała im lody, chodziła z nimi do kina, organizowała domowe zabawy. Uwaga i miłość okazały się ważniejsze niż zagraniczne kurorty.
Walentyna Siergiejewna wróciła z wakacji opalona i zadowolona. Siostrzeńcy opowiadali o morzu, wycieczkach, hotelu. Teściowa spodziewała się, że Swietłana będzie żałować, iż nie pojechała.
— No i co, żałujesz, że siedziałaś w domu? — zapytała złośliwie Walentyna.
— Ani trochę — odpowiedziała spokojnie Swietłana. — Świetnie spędziliśmy czas. Prawda, dzieci?
Ksenia i Artiom zaczęli jeden przez drugiego opowiadać o półkolonii, nowych kolegach, ciekawych zajęciach. Ich oczy błyszczały radością i wdzięcznością.
Walentyna Siergiejewna słuchała i marszczyła brwi. Plan się nie powiódł. Swietłana się nie złamała, dzieci nie cierpiały. Wręcz przeciwnie — rodzina stała się silniejsza.
— Czyli postanowiłaś się obrazić? — spróbowała nowej taktyki teściowa.
— Walentyno Siergiejewno, ja się nie obrażam. Po prostu zrozumiałam jedną ważną rzecz — odpowiedziała Swietłana, patrząc kobiecie prosto w oczy. — Moje dzieci nigdy nie będą przedmiotem podziałów. I nikt nie ma prawa decydować, kto zasługuje na miłość i troskę, a kto nie.

Teściowa chciała coś odpowiedzieć, ale Swietłana już zabrała dzieci do innego pokoju. Rozmowa została zakończona raz na zawsze.
Od tego czasu relacje w rodzinie się zmieniły. Oleg przestał ślepo słuchać matki, choć proces postępował powoli. Swietłana przestała starać się przypodobać teściowej. Dzieci rosły w atmosferze bezpieczeństwa i miłości.
A rok później rodzina jednak pojechała nad morze. W komplecie, tak jak marzyła Swietłana. Bez podziałów na swoich i obcych, bez upokorzeń i obrażania. Po prostu kochający rodzice z ukochanymi dziećmi, cieszący się wspólnym odpoczynkiem.
Walentyna Siergiejewna nigdy nie zrozumiała, co straciła. Za to Swietłana dokładnie wiedziała, co zyskała — szacunek do samej siebie i prawo do obrony swoich dzieci przed wszelkimi atakami.