Jana wróciła ze szpitala położniczego, a w kuchni pojawiła się druga lodówka. — To nasza, moja i mamy. Swoich produktów tam nie wkładaj — powiedział mąż.

Jana wróciła ze szpitala położniczego, a w kuchni pojawiła się druga lodówka.
— To nasza, moja i mamy. Swoich produktów tam nie wkładaj — powiedział mąż.

Jana popchnęła drzwi mieszkania ramieniem, przyciskając do piersi rożek z nowo narodzonym Dimą. Październikowy wiatr zdążył wślizgnąć się pod kurtkę, więc marzyła już tylko o cieple, spokoju i ciszy.

Szpital został za plecami, a przed nią było jej mieszkanie — to samo, które odziedziczyła po babci i które zostało przepisane na Janę jeszcze przed ślubem. Każdy kąt był tu znajomy, każda rysa na suficie przypominała o przeszłości. Tu miało być bezpiecznie.

Oleg wszedł pierwszy, zdjął buty i rzucił kurtkę prosto na podłogę w przedpokoju. Jana przekroczyła próg i zastygła. Coś było nie tak. Powietrze pachniało obco — nie jej perfumami, nie jej kremem do rąk. Pachniało jakąś kwiatową nutą i czymś jeszcze, ostrym i nieznanym.

— Wchodź, nie stój — rzucił Oleg, nawet się nie odwracając.

Jana zdjęła buty i powoli ruszyła korytarzem. W salonie światło było przygaszone, na kanapie leżała nieznana jej poduszka z wyszywanymi różami. Na stoliku kawowym stał wazon ze sztucznymi kwiatami, którego na pewno nie było tydzień temu.

Kuchnia powitała Janę głośnym stukiem naczyń. Przy kuchence stała Larisa Wiktorowna, teściowa, w fartuchu, energicznie mieszająca coś w garnku. Włosy ułożone, na szyi korale, na ustach pomadka. Jakby szykowała się na przyjęcie gości, a nie na powrót synowej ze szpitala.

— A, Janeczka! Wreszcie! — zawołała Larisa Wiktorowna, nie odrywając się od kuchenki. — Pokaż maleństwo? No, dawaj szybko, chcę na niego spojrzeć!

Jana machinalnie zrobiła krok naprzód, ale jej wzrok zatrzymał się na czymś dużym i błyszczącym przy przeciwległej ścianie. Obok starej lodówki, która stała tu od lat, pojawiła się druga — nowa, srebrna, z naklejkami producenta i folią na uchwytach.

— To… skąd? — Jana spojrzała zmieszana na Larisę Wiktorowną.

Teściowa odwróciła się, wytarła ręce o fartuch i uśmiechnęła się tak, jakby zrobiła Janie prezent.

— Kupiliśmy! Oleg pojechał z nami, wybraliśmy dobry, pojemny. Teraz będzie porządek. Trzeba się przecież zdrowo odżywiać, zwłaszcza gdy dziecko jest małe. Rozumiesz chyba?

— Z nami? — powtórzyła Jana. — Z kim to?

— No ze mną, oczywiście! — Larisa Wiktorowna machnęła chochlą. — Przecież teraz mieszkam z wami, będę pomagać. Myślałam, że Oleg ci powiedział.

Krew odpłynęła z twarzy Jany. Dima zachrobotał w ramionach, a ona odruchowo przytuliła dziecko mocniej.

— Oleg? — zawołała Jana, odwracając się w stronę drzwi.

Mąż wszedł do kuchni, trzymając w rękach dwie torby z zakupami. Twarz miał zmęczoną, spojrzenie nieobecne.

— Co?

— Twoja mama powiedziała, że teraz tu mieszka?

Oleg skinął głową, jakby chodziło o coś całkiem zwyczajnego, jak pójście do sklepu.

— No tak. Przecież potrzebujesz pomocy. Mama zgodziła się przeprowadzić na jakiś czas, dopóki nie dojdziesz do siebie.

— Na jakiś czas? — Jana zmarszczyła brwi. — A co z lodówką?

— A, to. — Oleg odstawił torby na stół i potarł nasadę nosa. — Mama kupiła, żeby jej jedzenie było przechowywane osobno. Wiesz przecież, że ona ma specjalną dietę.

— Specjalną dietę — powtórzyła powoli Jana. — W moim mieszkaniu.

— Jan, nie zaczynaj. Jestem zmęczony. Mama chce pomóc, a ty od razu robisz aferę.

Larisa Wiktorowna energicznie otworzyła nową lodówkę i zaczęła rozkładać torby. Jana śledziła ruchy teściowej: jogurty, twaróg, jakieś słoiczki z napisami, warzywa w pojemnikach.

— Widzisz — Larisa Wiktorowna zatrzasnęła drzwiczki. — Teraz każdy ma swoje. I nikt nikomu nie przeszkadza.

Jana chciała odpowiedzieć, ale Dima zapłakał. Głośno, domagająco się. Trzeba było natychmiast nakarmić dziecko, przewinąć, ułożyć. Głowa dudniła ze zmęczenia, ciało było bez sił. Wszystkie pytania zepchnęła na dalszy plan.

— Idź, idź, nakarm malucha — machnęła ręką Larisa Wiktorowna. — A ja tu posprzątam.

Jana powoli wyszła z kuchni i przeszła do sypialni. Tam też coś się zmieniło. Na komodzie leżały cudze rzeczy — krem do rąk, flakon perfum, szczotka. Na krześle wisiał szlafrok, na pewno nie Jany.

— Oleg — zawołała cicho Jana, siadając na łóżku.

Mąż pojawił się w drzwiach.

— Co znowu?

— Dlaczego rzeczy twojej mamy są w naszej sypialni?

— Śpi na kanapie w salonie, a rzeczy położyła tutaj, żeby nie zagracać korytarza. Co za różnica?

— Różnica jest taka, że to moje mieszkanie.

Oleg westchnął tak, jakby Jana robiła awanturę o nic.

— Jana, no przestań. Mama przyjechała pomagać, a ty się czepiasz drobiazgów. Myślisz, że będzie ci lżej samej z dzieckiem? Bez pomocy?

Jana milczała. Dima ssał pierś, chrumkał nosem, a w głowie krążyły myśli jedna bardziej niepokojąca od drugiej. Jak to się stało? Wyjechała do szpitala ze swojego mieszkania, w którym mieszkała z mężem, a wróciła… dokąd? Do jakiegoś internatu, gdzie każdy ma swoją lodówkę i własne zasady?

Gdy Dima się najadł i zasnął, Jana ostrożnie przełożyła malucha do łóżeczka stojącego przy oknie. Trzeba było dowiedzieć się, co się dzieje. Jana wyszła do kuchni.

Larisa Wiktorowna siedziała przy stole z filiżanką kawy, przeglądając czasopismo.

— Uśpiłaś? Brawo. Dzieci muszą się przyzwyczajać do rytmu od pierwszych dni.

Jana podeszła do starej lodówki i otworzyła drzwi. W środku było prawie pusto — butelka mleka, kawałek sera, kilka jajek. Reszta zniknęła.

— Pani Lariso, gdzie są produkty? — zapytała Jana.

— Jakie produkty, kochanie?

— Te, które były w lodówce. Kurczak, warzywa, soki.

— A, to. — Teściowa upiła kawy. — Wyrzuciłam. Wszystko było już nieświeże, a i jakiś dziwny zapach był. Nie chciałam, żebyś się zatruła.

Jana zesztywniała.

— Wyrzuciła pani moje jedzenie?

— Jan, nie krzycz — wtrącił się Oleg, wchodząc do kuchni. — Mama dobrze zrobiła. Lepiej dmuchać na zimne.

— Nie krzyczę — powiedziała równym głosem Jana. — Pytam. Pani Lariso, sprawdziła pani chociaż daty ważności?

— A po co miałabym patrzeć? Po zapachu wszystko czuję. Instynkt matczyny. — Teściowa znowu się uśmiechnęła.

Jana zamknęła lodówkę i odwróciła się do Olega.

— Możemy porozmawiać? Na osobności?

Oleg niechętnie skinął głową i poszedł za żoną do sypialni. Jana przymknęła drzwi, żeby nie obudzić Dimy.

— Wyjaśnij mi, co się dzieje — zaczęła cicho. — Wyjeżdżam na tydzień, a wracam do mieszkania, w którym twoja mama rządzi jak gospodyni.

— Ona nie rządzi. Ona pomaga.

— Pomaga? — Jana skrzyżowała ręce. — Wyrzuciła jedzenie, przytargała swoją lodówkę, porozkładała rzeczy po pokojach. To jest pomoc?

— Jan, mama się stara. Sama mówiłaś, że będzie ciężko z dzieckiem. No to znalazłem rozwiązanie.

— Rozwiązanie? — Jana usiadła na brzegu łóżka. — Oleg, konsultowałeś to ze mną w ogóle?

— Kiedy miałem konsultować? Byłaś w szpitalu, telefon mi się rozładował. Mama zaproponowała, zgodziłem się.

— Zaproponowała przeprowadzkę do mojego mieszkania i przywiezienie własnej lodówki? — Jana nie wierzyła własnym uszom.

— No nie tak to było. — Oleg odwrócił wzrok. — Mama mówiła, że ma problemy z sąsiadami. Hałasują, remont robią. A ty akurat urodziłaś, to pomyślałem — czemu nie? Dwa zające za jednym razem.

— Dwa zające — powtórzyła Jana. — Czyli twoja mama rozwiązała swoje problemy z sąsiadami, a przy okazji może nas kontrolować. Tak?

— Co tu ma do rzeczy kontrola? — Oleg podniósł głos. — Reagujesz nieadekwatnie! Mama chce pomóc, a ty od razu włączasz agresję!

Dima poruszył się w łóżeczku i zaczął kwilić. Jana wstała, wzięła malucha na ręce i zaczęła go delikatnie kołysać.

— Oleg, ustalmy coś — powiedziała spokojnie. — Twoja mama może przychodzić w gości, pomagać w ciągu dnia. Ale mieszkanie tu na stałe — to za dużo. To moje mieszkanie, mam prawo decydować, kto w nim mieszka.

— Masz prawo — zgodził się Oleg. — A ja co, nie mam? Jestem twoim mężem, przypominam.

— Mężem, ale nie właścicielem. Mieszkanie jest zapisane na mnie. I lodówka też jest moja. Drugiej nie potrzebuję.

Oleg zacisnął pięści.

— A więc tak. Teraz będziesz tym wywijać? Moje mieszkanie, moje prawo?

— Po prostu przypominam fakty.

— Fakty — prychnął Oleg. — Dobrze. To pogadajmy faktami. Kto płaci za rachunki? Kto kupuje jedzenie? Kto robił remont w zeszłym roku?

— Remont robiliśmy razem — odparła Jana.

— Razem? — Oleg zrobił krok bliżej. — Jan, ty pracowałaś na pół etatu, a ja zapierdzielałem jak wół. I dalej zapierdzielam. A ty siedzisz na macierzyńskim i rządzisz.

Jana przygryzła wargę. Słowa bolały, ale nie mogła się poddać.

— Dobrze. To może ja wrócę do pracy za miesiąc, a ty zostaniesz z Dimą.

Oleg prychnął śmiechem.

— Serio? Kto cię przyjmie od razu po porodzie?

— Przyjmą. Jestem dobrym specjalistą.

— Specjalistką — powtórzył kpiąco. — Dobra, nie kłóćmy się. Mama zostaje. Koniec tematu.

Odwrócił się i wyszedł z sypialni, trzaskając drzwiami. Dima się przestraszył i zapłakał. Jana przytuliła go do piersi i zaczęła śpiewać kołysankę, którą pamiętała jeszcze od swojej babci.

Następnego ranka Jana obudziła się od dźwięku lejącej się wody. Dima spał jeszcze w łóżeczku, za oknem było ciemno. Budzik na stoliku pokazywał szóstą rano. Jana wstała i wyszła do kuchni.

Larisa Wiktorowna stała przy kuchence i smażyła jajecznicę. Zapach oleju i cebuli wypełniał całe mieszkanie.

— Dzień dobry! — rzuciła teściowa wesoło. — Wcześnie wstałaś! Czy to mały cię budzi?

— Dzień dobry — odpowiedziała krótko Jana. — Pani Lariso, mogę o coś prosić?

— Oczywiście, kochanie. Cokolwiek.

— Czy mogłaby pani gotować trochę później? Na przykład koło ósmej. Zapach budzi Dimę.

Larisa Wiktorowna odwróciła się, trzymając łopatkę w powietrzu.

— Zapach budzi? — zmarszczyła brwi. — Jan, przecież to śniadanie. Oleg wychodzi do pracy o ósmej, musi zjeść.

— Można ugotować wieczorem. Albo Oleg sam sobie odgrzeje.

— Odgrzeje? — Teściowa wyłączyła kuchenkę i odwróciła się cała w jej stronę. — Czyli według ciebie mój syn ma jeść wczorajsze jedzenie? A ja co, jestem złą matką, skoro robię świeże?

— Nie powiedziałam tak — Jana potarła skronie. — Po prostu poprosiłam o późniejszą godzinę.

— Aha. — Teściowa skrzyżowała ręce. — Czyli mam się dostosować do twojego rytmu dnia. A to, że Oleg pracuje i potrzebuje sił, to cię nie obchodzi.

— Obchodzi, ale…

— Żadnych „ale”! — przerwała jej Larisa. — Pomagam tu, a ty mi rozkazujesz, kiedy mam gotować! Niewdzięczność, tylko tyle!

Jana chciała odpowiedzieć, ale w tym momencie z sypialni wyszedł zaspany Oleg.

— Co tu za hałas? — wymamrotał. — Obudziliście mnie.

— Twoja żona jest niezadowolona, że robię śniadanie — oznajmiła Larisa z urażoną miną.

— Nie jestem niezadowolona — zaczęła Jana, ale Oleg jej przerwał.

— Mamo, nie przejmuj się. Ona jest po prostu zmęczona. Jan, idź odpocząć, nie przeszkadzaj.

Nie przeszkadzaj. We własnym mieszkaniu.

Jana zacisnęła zęby i wróciła do sypialni. Dima już się obudził i domagał jedzenia. Jana usiadła na łóżku, karmiąc go. Łzy same popłynęły po policzkach, ale szybko je starła. Nie mogła się rozsypać. Musiała myśleć.

W porze obiadu sytuacja jeszcze bardziej się zaogniła. Jana postanowiła zrobić sobie coś do jedzenia i podeszła do lodówki — tej starej, która podobno była teraz „jej”. Otworzyła drzwiczki i zobaczyła, że półki są zajęte pojemnikami i słoikami Larisy Wiktorowny.

— Pani Lariso — zawołała Jana.

Teściowa wyszła z salonu z pilotem w ręku.

— Tak, kochanie?

— Dlaczego pani rzeczy są w mojej lodówce?

— A, to. — Machnęła ręką. — No, do mojej wszystko się nie zmieściło. Troszeczkę przesunęłam. Przecież nie szkodzi, prawda?

Jana zamknęła lodówkę i odwróciła się powoli.

— Szkodzi — powiedziała stanowczo. — Kupiła pani swoją lodówkę, więc proszę trzymać tam swoje rzeczy. Ta jest moja.

Larisa wytrzeszczyła oczy.

— Serio? O taki drobiazg robisz awanturę?

— To nie awantura. To prośba o szanowanie granic.

— Granic! — Teściowa aż uniosła ręce. — Do czego ta młodzież doszła! Granice w rodzinie! My z mężem wszystko dzieliliśmy po równo i jakoś żyliśmy!

— Cieszę się dla was — odparła chłodno Jana. — Ale ja mam inne zasady.

Teściowa prychnęła i wróciła do salonu. Jana słyszała, jak wybiera numer i rozmawia szeptem. Na pewno dzwoniła do Olega, żeby się poskarżyć.

Tak właśnie było. Po pół godzinie zadzwonił mąż.

— Ty już całkiem oszalałaś? — zaczął bez przywitania. — Mama cała we łzach! Mówi, że ją z domu wyrzucasz!

— Nie wyrzucam — powiedziała zmęczonym głosem Jana. — Poprosiłam tylko, żeby nie zajmowała mojej lodówki.

— Twojej lodówki! Znowu to samo! Jana, ty się zachowujesz jak egoistka!

— Zachowuję się jak ktoś, kto broni swoich granic.

— Granic — powtórzył z westchnieniem. — Dobra, przyjadę wieczorem i wszystko omówimy. Tylko przestań upokarzać mamę.

— Nie upokarzam — odpowiedziała Jana, ale Oleg już się rozłączył.

Wieczorem rozmowa była krótka i ostra. Oleg stanął po stronie matki, oskarżając Janę o niewdzięczność i egoizm. Larisa Wiktorowna siedziała na kanapie z chusteczką w ręku i pochlipywała, udając ofiarę.

— Dobrze — powiedziała Jana. — Skoro tak, ustalmy zasady. Pani Larisa mieszka tu dwa tygodnie, potem wyjeżdża.

— Dwa tygodnie? — Oleg roześmiał się. — Jan, czy ty w ogóle jesteś normalna? Mama zgodziła się pomagać, a ty jej ultimatum stawiasz?!

— To nie ultimatum. To kompromis.

— Kompromis to wtedy, gdy obie strony idą na ustępstwa — zauważył Oleg. — A ty tylko wymagasz.

— W porządku. To co proponujesz?

— Proponuję przestać robić histerie i przyjąć pomoc. Mama zostaje, dopóki sama nie uzna, że pora wyjechać.

Jana bez słowa skinęła głową i wyszła z pokoju. Nie było sensu dalej się spierać. Oleg podjął decyzję i nie zamierzał jej zmieniać.

Minął kolejny tydzień. Larisa Wiktorowna zadomowiła się już na dobre: powiesiła swoje ręczniki w łazience, zajęła połowę szafy w przedpokoju, zaczęła zapraszać koleżanki w gości. Jana czuła się obco we własnym domu.

Pewnego wieczoru, gdy Dima spał, Jana siedziała w kuchni z kubkiem wystygłej herbaty i zastanawiała się, co robić dalej. Nadal znosić? Czy działać?

Działać. Zdecydowanie działać.

Jana wyjęła telefon i otworzyła kontakty. Znalazła numer prawniczki, z którą konsultowała się rok temu w sprawie spadku. Napisała wiadomość z prośbą o spotkanie.

Odpowiedź przyszła następnego dnia. Pani mecenas zgodziła się na poniedziałek. Jana zapisała godzinę i adres. Teraz trzeba było tylko poczekać.

W sobotę Jana poprosiła Olega, żeby posiedział z Dimą parę godzin.

— Po co? — spytał podejrzliwie.

— Muszę załatwić pewne sprawy.

— Jakie sprawy?

— Osobiste — odparła krótko.

Oleg zmarszczył brwi, ale nie protestował. Larisa była w domu, więc Dima na pewno nie zostanie sam.

Jana ubrała się, wzięła torbę i wyszła na ulicę. Jesienny chłód był rześki i ożywczy. Jana wciągnęła powietrze głęboko i ruszyła w stronę metra. Przed nią była rozmowa, która miała zmienić wszystko.

Pani mecenas przyjęła Janę w niewielkim biurze na trzecim piętrze centrum biznesowego. Kobieta około pięćdziesiątki, z krótkimi włosami i uważnym spojrzeniem, wysłuchała historii bez przerywania. Gdy Jana skończyła, prawniczka oparła się w fotelu i splotła ręce na biurku.

— Sytuacja jest nieprzyjemna, ale do rozwiązania — powiedziała. — Mieszkanie jest zapisane na panią, to pani własność. Nikt nie ma prawa tam mieszkać bez pani zgody. Nawet mąż — jeśli pani się sprzeciwi.

— A co z Olegiem? To przecież mój mąż.

— Małżeństwo nie daje automatycznego prawa do zamieszkania w mieszkaniu współmałżonka. Jeśli nieruchomość została nabyta przed ślubem i zapisana tylko na jedną osobę, druga może tam przebywać wyłącznie za zgodą właściciela. Ma pani pełne prawo poprosić teściową o wyprowadzkę. A nawet męża — jeśli będzie nalegał na jej obecność.

Jana skinęła głową, notując najważniejsze punkty.

— A co z lodówką?

— Z lodówką najprościej. To ich własność — niech zabierają. Nie ma pani obowiązku przechowywać cudzych rzeczy. Może pani postawić ultimatum: albo lodówka znika, albo sama wyniesie ją pani na klatkę.

Jana podziękowała i wyszła z biura. Plan ułożył się w głowie błyskawicznie. Trzeba działać zdecydowanie, zanim sytuacja całkiem wymknie się spod kontroli.

Do domu wróciła w porze obiadu. Larisa Wiktorowna siedziała w salonie na kanapie i rozmawiała przez telefon. Widząc synową, uśmiechnęła się sztucznie i kontynuowała rozmowę. Olega nie było — był w pracy. Dima spał.

Jana weszła do kuchni i otworzyła swój stary lodówkowy. Półki znów były zawalone pojemnikami Larisy. Jana wyjęła je wszystkie po kolei i przełożyła do nowej srebrnej lodówki teściowej. Potem wzięła swoje jedzenie z nowej lodówki i przeniosła je z powrotem do starej.

Do kuchni weszła Larisa.

— Jan, co ty robisz? — zapytała zaskoczona.

— Układam jedzenie na właściwe miejsca. Pani produkty — do pani lodówki. Moje — do mojej.

— Ale przecież mówiłam, że nie mieści mi się wszystko!

— To proszę kupować mniej — odparła spokojnie Jana. — Albo zwolnić półki.

Larisa aż poczerwieniała.

— Ty sobie ze mnie żartujesz? Jestem starsza od ciebie, matka Olega! Jak śmiesz tak ze mną rozmawiać?!

— Nie żartuję. Po prostu pilnuję granic. Kupiła pani swoją lodówkę — proszę się nią posługiwać. Ta jest moja.

Teściowa gwałtownie się odwróciła i wyszła, trzaskając drzwiami. Po chwili Jana usłyszała, że dzwoni do Olega, skarżąc się na synową. Głos jej drżał z oburzenia.

Wieczorem Oleg wrócił wściekły i spięty. Nawet się nie rozebrał — wszedł prosto do sypialni, gdzie Jana karmiła Dimę.

— Co się tu dzieje?! — rzucił ostro.

— Nic szczególnego. Przełożyłam jedzenie na swoje miejsce.

— Mama jest zapłakana! Mówi, że ją wyrzucasz!

— Nie wyrzucam. Poprosiłam tylko, żeby nie zajmowała mojej lodówki.

— Jana, dość! — Oleg podniósł głos. — Zachowujesz się jak dziecko! Robisz wojnę o lodówkę!

— To nie wojna. To obrona swoich praw.

— Praw! — Oleg roześmiał się kpiąco. — Posłuchaj siebie! Prawa w rodzinie! Rozumiesz w ogóle, że rodzina to kompromis?

— Rozumiem. Ale kompromis działa tylko wtedy, gdy obie strony ustępują. A tu ustępuję tylko ja.

Oleg zacisnął zęby.

— Dobrze. Zróbmy tak: mama zostaje jeszcze miesiąc, pomaga ci z dzieckiem. Potem wyjedzie. Pasuje?

— Nie.

— Nie? — Oleg spojrzał na żonę z niedowierzaniem. — Jan, ty mówisz poważnie?

— Całkowicie. Pani Larisa wyprowadza się w ciągu tygodnia. Jeśli nie — wymienię zamki.

Oleg znieruchomiał.

— Żartujesz.

— Nie żartuję.

— Jana, ty rozumiesz, co mówisz? To moja matka!

— A to moje mieszkanie. Wybieraj.

Oleg pobladł. Krew odpłynęła mu z twarzy, napinając mięśnie szczęki.

— Stawiasz mnie przed wyborem? Matka albo ty?

— Nie matka albo ja. Tylko szacunek do moich granic albo ich ignorowanie. Nie mam nic przeciwko temu, żeby pani Larisa przychodziła w gości, pomagała. Ale mieszkać tu na stałe — nie.

Oleg odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami. Dima drgnął i zapłakał. Jana przytuliła malucha do piersi i cicho zaśpiewała kołysankę.

Kolejne dwa dni minęły w napiętej ciszy. Oleg prawie nie rozmawiał z żoną, a Larisa Wiktorowna ostentacyjnie ją ignorowała. Gotowała tylko dla siebie i syna, zostawiając brudne naczynia w zlewie. Jana w milczeniu myła po sobie i żyła dalej swoim rytmem.

W środę rano Jana obudziła się wcześniej niż zwykle. Dima spał, za oknem dopiero świtało. Ubrała się i wyszła do kuchni. Larisa była już tam — układała produkty w swojej lodówce.

— Dzień dobry — powiedziała sucho Jana.

Teściowa nie odpowiedziała. Jana zaparzyła sobie kawę i usiadła przy stole. Cisza przedłużała się.

— Pani Lariso — zaczęła w końcu. — Rozumiem, że jest pani przykro. Ale to moje mieszkanie i mam prawo ustalać w nim zasady.

Larisa zatrzasnęła drzwiczki i odwróciła się do synowej.

— Myślisz, że tego nie rozumiem? — jej głos drżał. — Ty po prostu chcesz się mnie pozbyć. Bo boisz się, że Oleg kocha mnie bardziej niż ciebie.

Jana zmarszczyła brwi.

— To nie o to chodzi. Po prostu chcę żyć spokojnie, bez ciągłej kontroli.

— Kontroli? — Larisa uniosła ręce. — Ja pomagam! Gotuję, sprzątam, zajmuję się dzieckiem! A ty nazywasz to kontrolą?!

— Pomaga pani wtedy, kiedy nie proszę. Wyrzuciła pani moje jedzenie, zajęła moją lodówkę, rozrzuciła rzeczy po całym mieszkaniu. To nie pomoc. To zajęcie terytorium.

Larisa pobladła.

— Zajęcie terytorium — powtórzyła powoli. — Czyli dla ciebie jestem wrogiem.

— Nie wrogiem. Ale też nie gospodynią.

Teściowa chwyciła kubek ze stołu i rzuciła nim w zlew. Kubek rozprysnął się na kawałki. Dima zapłakał w sypialni.

— To sobie porozmawiałyśmy — warknęła Larisa i wyszła z kuchni.

Jana pozbierała odłamki, wyrzuciła je do kosza i poszła do synka. Potrzebował jej — a wszystko inne mogło poczekać.

Wieczorem Oleg wrócił wcześniej niż zwykle. Larisa stała już w przedpokoju z walizką.

— Mamo, dokąd idziesz? — spytał zaskoczony Oleg.

— Do siebie. Tu mnie nie chcą.

— Mamo, nie przesadzaj. Jana jest po prostu zmęczona.

— Zmęczona? — Larisa prychnęła. — Ona wyraźnie dała mi do zrozumienia, że jestem zbędna. Więc odchodzę. A ty zdecyduj, z kim chcesz być.

Otworzyła drzwi i wyszła. Oleg wybiegł za nią, ale Larisa już schodziła po schodach. Wrócił do mieszkania i spojrzał na Janę.

— Zadowolona?

— Nie — odpowiedziała szczerze. — Chciałam się dogadać, nie robić awanturę.

— Dogadać? — Oleg roześmiał się. — Jan, ty wyrzuciłaś moją mamę na ulicę!

— Niczego nie wyrzucałam. Pani Larisa odeszła sama.

— Bo ją doprowadziłaś do tego!

Jana westchnęła.

— Oleg, posłuchaj. Nie chcę się kłócić. Ale nie mogę żyć w ciągłym napięciu. Twoja mama nie szanuje moich granic, ty ją wspierasz. Co mam robić?

— Być normalnym człowiekiem! Przyjąć pomoc i nie robić dramatu o lodówkę!

— Lodówka to tylko pretekst, ostatnia kropla. Pani Larisa zachowuje się tu jak gospodyni, a ja czuję się gościem. We własnym mieszkaniu!

Oleg pokręcił głową.

— Wiesz co, Jana? Jesteś po prostu egoistką. Myślisz tylko o sobie.

— Być może — przyznała Jana. — Ale to moje mieszkanie. I mam prawo żyć tu tak, jak chcę.

Oleg zacisnął dłonie.

— Twoje mieszkanie — powtórzył. — Dobrze. Skoro tak, mieszkaj tu sama. Ja odchodzę.

— Dokąd?

— Do mamy. Ona przynajmniej docenia, co dla niej robię.

Oleg poszedł do sypialni, spakował torbę i wyszedł do przedpokoju. Jana stała w drzwiach pokoju dziecięcego i patrzyła, jak się ubiera.

— Oleg, poczekaj — powiedziała cicho. — Porozmawiajmy spokojnie.

— Nie ma o czym. — Oleg uciął. — Ty wybrałaś. Ja też.

Trzasnął drzwiami i wyszedł. Jana została sama w przedpokoju. Dima spał w łóżeczku, mieszkanie było ciche i puste. Jana wróciła do kuchni i usiadła przy stole. Nie płakała. Czuła tylko zmęczenie — i ulgę.

Następnego ranka Jana obudziła się od dzwonka do drzwi. Otworzyła — na progu stało dwóch mężczyzn w roboczych ubraniach.

— Lodówkę zabrać? — zapytał jeden.

Jana skinęła głową.

— Tak. Proszę zabrać.

Mężczyźni weszli, odłączyli srebrną lodówkę Larisy Wiktorowny i wynieśli ją na klatkę. Jana zamknęła drzwi i wróciła do kuchni.

Teraz stała tam tylko jedna lodówka — jej. Stara, ale niezawodna. W środku było jedzenie dla dziecka, odciągnięte mleko, warzywa, owoce. Tylko to, co naprawdę miało znaczenie.

Jana otworzyła lodówkę, wyjęła jogurt i usiadła do śniadania. Za oknem padał deszcz, krople spływały po szybie, zostawiając mokre ślady. Dima obudził się i zaczął kwilić. Jana wzięła synka na ręce, przytuliła do piersi i przeszła się po mieszkaniu.

Tu było cicho. Nikt nie mówił, kiedy ma gotować śniadanie. Nikt nie zajmował lodówki cudzymi pojemnikami. Nikt nie wyrzucał jedzenia bez pytania. Jana była panią swojego domu — i to uczucie było bezcenne.

Wieczorem zadzwonił Oleg.

— Przyjadę po rzeczy — powiedział sucho.

— Dobrze. Kiedy?

— Jutro, po pracy.

— W porządku.

Oleg przyjechał o szóstej wieczorem. Jana otworzyła drzwi i wpuściła go do środka. Oleg poszedł do sypialni i spakował pozostałe rzeczy do pudełka. Dima leżał w łóżeczku i bawił się grzechotką.

— Jak się ma? — zapytał Oleg, patrząc na syna.

— Dobrze. Je, śpi, rośnie.

Oleg skinął głową.

— Jan, porozmawiajmy poważnie.

— Porozmawiajmy.

Usiedli na kanapie w salonie. Oleg położył ręce na kolanach i spojrzał na żonę.

— Nie rozumiem, co się stało. Mama chciała pomóc, a ty zrobiłaś aferę.

— Oleg, twoja mama nie tylko pomagała. Pani Larisa próbowała przejąć kontrolę nad moim mieszkaniem. Wyrzuciła moje jedzenie, przytargała swoją lodówkę, porozkładała rzeczy. Tego nie widzisz?

— Widzę tylko, że mama się starała, a ty ją odepchnęłaś.

Jana pokręciła głową.

— Po prostu inaczej na to patrzymy.

— Wygląda na to — przyznał Oleg. — I co dalej?

— Dalej ty decydujesz, z kim chcesz być. Jeśli z mamą — mieszkaj u niej. Jeśli ze mną — szanuj moje granice.

Oleg wstał.

— Czyli ultimatum.

— Nie ultimatum. Zasady.

— Zasady — powtórzył. — Dobrze. Pomyślę.

Wziął pudełko z rzeczami i wyszedł. Jana zamknęła za nim drzwi i oparła się o futrynę. W środku było pusto, ale nie strasznie. Po raz pierwszy od dawna miała poczucie, że kontroluje własne życie.

Minął tydzień. Oleg nie dzwonił, nie pisał. Jana radziła sobie sama: karmiła Dimę, wychodziła z nim na spacery, gotowała, sprzątała. Było ciężko, ale spokojnie. Nikt nie krytykował, nie narzucał się, nie dyktował zasad.

W sobotę Jana siedziała przy oknie z Dimą na rękach. Maluch zaczynał się już uśmiechać, reagował na głos mamy. Jana patrzyła na syna i myślała, że przed nimi wiele trudności. Ale najważniejsze — teraz to ona podejmuje decyzje. We własnym mieszkaniu, na własnych zasadach.

Za oknem padał śnieg. Pierwszy w tym roku. Białe płatki powoli opadały na ziemię, osiadając na gałęziach drzew. Jana uchyliła okno, a do pokoju wpadło zimne powietrze. Dima zmrużył oczy i wtulił się w mamę. Jana zamknęła okno i przytuliła go mocniej.

— Wszystko będzie dobrze — wyszeptała. — Na pewno będzie.

W poniedziałek rano zadzwonił dzwonek do drzwi. Jana otworzyła — na progu stał Oleg. Bez toreb, bez bagażu. Po prostu stał i patrzył.

— Mogę wejść? — zapytał.

Jana skinęła głową i wpuściła go do środka. Oleg rozebrał się, przeszedł do salonu i usiadł na kanapie.

— Myślałem — zaczął. — Dużo myślałem. I doszedłem do wniosku, że masz rację.

Jana usiadła obok.

— W czym dokładnie?

— W tym, że mama przesadzała. Nie chciałem tego widzieć. Bo dla mnie zawsze była autorytetem. A ty, moja żona, mówisz, że mama się myli. I ja wybrałem mamę, bo tak byłem nauczony.

Jana milczała, pozwalając mu mówić dalej.

— Ale teraz zrozumiałem, że rodzina to nie tylko mama. To także ty i Dima. I jeśli chcę mieć rodzinę, muszę szanować twoje granice. Nie zawsze się zgadzać, ale szanować.

— I co proponujesz? — spytała cicho Jana.

— Proponuję spróbować od nowa. Mieszkać tutaj, razem. Bez mamy. Pani Larisa może przychodzić w gości, pomagać — ale nie mieszkać. Pasuje?

Jana skinęła głową.

— Pasuje. Ale mam warunek.

— Jaki?

— Jeśli będziemy mieli konflikt, rozwiązujemy go między sobą. Nie wołamy rodziców, nie robimy scen. Rozmawiamy.

Oleg wyciągnął rękę.

— Zgoda.

Jana uścisnęła jego dłoń i pierwszy raz od dawna uśmiechnęła się szczerze.

Wieczorem siedzieli w kuchni, pili herbatę i rozmawiali o planach. Dima spał, za oknem padał śnieg. Stara lodówka cicho buczała w rogu, przechowując jedzenie dla ich małej rodziny.

Jana wstała, podeszła do okna i spojrzała na ulicę. Śnieg już przykrył ziemię białym puchem. Było czysto, spokojnie, nowo. Przed nimi były trudności, spory, kompromisy. Ale teraz Jana wiedziała jedno: w tym domu to ona jest gospodynią. I nikt nie ma prawa jej tego odebrać.

Oleg podszedł od tyłu i objął ją.

— Przepraszam, że od razu cię nie zrozumiałem — powiedział cicho.

— Najważniejsze, że zrozumiałeś teraz — odpowiedziała Jana.

Stali przy oknie, obejmując się, patrząc na padający śnieg. W mieszkaniu było ciepło i spokojnie. Stara lodówka dalej cicho buczała, przechowując jedzenie dla ich małej rodziny. Srebrzystego, nieporęcznego sąsiada już nie było — tak samo jak cudzych zasad, które ktoś próbował narzucić Janie.

Zostały tylko jej zasady. I to było najważniejsze.