W pokoju lekarskim unosił się zapach mocnej kawy i zmęczenia. Nina Pietrowna, przy kości pielęgniarka w wieku przedemerytalnym, z wiecznie surowym wyrazem twarzy, mieszała cukier w swojej filiżance.

— Dziesięć lat w chirurgii, a czegoś takiego jeszcze nie widziałam — powiedziała, nie zwracając się do nikogo konkretnie. — Żeby lekarz chodził do pracy z dzieckiem.
Młodziutka Swietłana, dopiero rok po szkole pielęgniarskiej, westchnęła ze współczuciem.
— Ale co on ma zrobić, Nina Pietrowna? Anna przecież… no… odeszła. Spakowała rzeczy i poszła. Podobno do kogoś. A Daria zostaje sama. Igor Siergiejewicz po prostu się rozrywa.
— Rozrywa się — mruknęła starsza pielęgniarka, lecz w jej głosie nie było potępienia, raczej gorzka świadomość. — Talent od Boga, złote ręce, a w życiu tak. Od kilku tygodni z córką. Dobrze, że przynajmniej dziewczynka cicha.
Obie zamilkły, myśląc o chirurgowi Igorze Siergiejewiczu. Jego nazwisko krążyło po całym szpitalu. Szczególnie po tym, jak podjął się prawie beznadziejnej sprawy — tej samej pacjentki z siódmego pokoju.
— A milionerka? Jak się trzyma? — zapytała Swieta, ściszając głos.
— Tak samo. Stabilnie ciężki stan. Margarita… piękne imię. I podobno sama w sobie znacząca kobieta. Przywieziono ją po napaści. Nasi specjaliści rozłożyli ręce, a Siergiejewicz się wciągnął. Uratował ją. Teraz nie odstępuje jej na krok, cały czas liczy, że wyjdzie ze śpiączki.
Swietłana zerknęła w korytarz. W niewielkim kąciku dla dzieci, przygotowanym przy stanowisku pielęgniarskim, siedziała mała dziewczynka z dwoma ciemnymi warkoczami. Skupiona rysowała coś w albumie, nie zwracając uwagi na szpitalny zgiełk.
— Daria to prawdziwy anioł. Taka mądra, nikomu nie przeszkadza. Patrząc na nią, serce się ściska.
— A mąż tej Margarity? — ponownie zmieniła temat Nina Pietrowna. — Anton. Przychodzi, posiedzi dziesięć minut z kamienną twarzą i wychodzi. Młodszy od niej, podobno. Nic więcej nie wiemy. Dziwny facet.
W tym momencie drzwi pokoju lekarskiego otworzyły się i w progu pojawił się wysoki, zmęczony mężczyzna w białym kitlu. To był Igor Siergiejewicz.
— Nina Pietrowna, Swieto, przygotujcie się. Wydaje mi się, że nasza pacjentka w siódmym pokoju wykazuje pozytywną dynamikę.
Kącik dziecięcy znajdował się w niszy, z której dobrze było widać prawie cały korytarz, choć sama nisza nie zawsze była widoczna. Daria siedziała na małym krzesełku i kolorowała księżniczkę na fioletowo, gdy obok na ławkę dla odwiedzających usiadł mężczyzna. Już go widziała. To był wujek, który przychodził do śpiącej cioci. Wyjął telefon.
— Ile można czekać! — syknął do słuchawki. — Nie płacę po to, żeby ten… sapliwy eskulap eksperymentował na niej! Powinna była… W każdym razie, rób coś!
Daria podskoczyła na dźwięk gniewnego głosu. Nie zrozumiała wszystkich słów, ale wiedziała, że wujek gani jej tatę. Tatę, który ratuje ludzi. Poczuła się zraniona i przestraszona. Mężczyzna gwałtownie wstał i szybkim krokiem odszedł.
Chwilę później, gdy pielęgniarki były zajęte, Daria na palcach podeszła do uchylonych drzwi pokoju numer siedem. Była ciekawa, jak wygląda ciocia, przez którą wujek gniewał się na tatę. Kobieta na łóżku była bardzo blada, opleciona kablami, ale Darii wydawało się, że po prostu mocno śpi. Jak mama, gdy była zmęczona.
— Daria, tu nie wolno, kochanie — delikatnie powiedziała podchodząca od tyłu pielęgniarka Swietłana i, biorąc ją za rękę, odprowadziła z powrotem do kącika dziecięcego.
Tymczasem Margarita miotała się w lepkiej, gęstej, nieprzeniknionej ciemności. Nie czuła ciała, nie wiedziała, gdzie się znajduje. Był tylko strach i niekończąca się samotność. Gdzie jest Anton? Gdzie jej ukochany mąż, który obiecał zawsze być przy niej? Dlaczego nie trzyma jej za rękę, nie woła, nie pomaga wydostać się z tego czarnego koszmaru?
Wołała go w myślach, a w odpowiedzi była tylko cisza. Nagle przez gęsty mrok przedarły się dźwięki. Najpierw niezrozumiałe, dalekie. Potem rozpoznała dwa głosy — spokojny kobiecy i… dziecięcy. Cienki, czysty, jak dzwonek. Dziecko. Gdzieś bardzo blisko dziecko.
Ta prosta i jasna myśl stała się dla niej ratunkowym światłem. Jeśli są tu dzieci, to miejsce nie jest takie straszne. To znaczy, że to świat żywych. Musi wrócić. Dla tego głosu, dla tego znaku życia.
Margarita zebrała w pięść resztki woli, całą swoją złość i pragnienie życia i wykonała niewiarygodny skok w kierunku tego odległego dźwięku. Przeszył ją ostry, wszechogarniający ból, światło uderzyło w oczy. Otworzyła je i zobaczyła nad sobą nieostrawe sylwetki w białych kitlach. Ludzie poruszyli się, zaczęli głośniej mówić. Wróciła.
Gdy świadomość całkowicie się wyjaśniła, przed nią siedział ten sam zmęczony lekarz.
— Margarito, słyszy mnie pani? — jego głos był spokojny i głęboki. — Nazywam się Igor Siergiejewicz. Jest pani w szpitalu.

— Co… co się stało? — wyszeptała spierzchniętymi ustami.
— Była pani nieprzytomna prawie trzy tygodnie. Ma pani poważny uraz czaszkowo-mózgowy. Czy coś pani pamięta?
Trzy tygodnie. Ta liczba uderzyła w nią jak grom. Desperacko próbowała uchwycić choćby strzęp wspomnienia.
— Pamiętam… jak wysiadłam z samochodu. Pod naszym domem. I to wszystko.
Wkrótce do sali wszedł Anton. Margarita czekała na niego jak na wybawienie, ale to, co wydarzyło się potem, wstrząsnęło nią do głębi. Nie rzucił się do niej, nie przytulił, nie pocałował. Po prostu podszedł do łóżka i położył dłoń na jej ramieniu, jakby byli ledwie znajomymi.
— No proszę, obudziłaś się. Lekarze mówią, że wracasz do zdrowia.
— Anton… tak się bałam… — zaczęła, lecz on jej przerwał.
— Słuchaj, mam ważny telefon, na chwilkę.
Wyszedł na korytarz, powiedział do kogoś kilka słów i wrócił.
— Rita, muszę lecieć, sprawy w firmie nie poczekają. Jesteś tu pod opieką. Wpadnę później.
I wyszedł. Po prostu wyszedł. Margarita patrzyła na zamknięte drzwi, a w środku czuła, jak wszystko zamarza.
Nie było go przy niej, gdy umierała. Nie ucieszył się, gdy wróciła do życia. Ani odrobiny czułości, ani słowa miłości. Tylko lodowata obojętność. I wtedy uderzyła ją jeszcze jedna myśl. Dlaczego leży w tym — owszem, całkiem porządnym — ale jednak zwykłym miejskim szpitalu? Przy ich majątku powinna być w najlepszej prywatnej klinice w kraju, jeśli nie za granicą. Coś tu było nie tak. Wszystko było nie tak.
I w tej chwili z głębin podświadomości, z tej czarnej otchłani, w której błądziła, wypłynęła urwana fraza wypowiedziana dziecięcym głosem: „Na miejscu tej pani to ja bym udawała martwą przed mężem, żeby pokazał, jaki jest naprawdę.”
Nie wiedziała, gdzie i kiedy to słyszała, ale słowa wbiły się w jej umysł z niesamowitą ostrością. Szalona, przerażająca myśl narodziła się w jednej sekundzie. Nacisnęła przycisk przywołujący pielęgniarkę. Gdy do sali wszedł Igor Siergiejewicz, spojrzała na niego twardym, zdecydowanym wzrokiem.
— Panie doktorze. Mam do pana nietypową prośbę. Potrzebuję, żeby pan ze mną współpracował. Chcę, żeby pan powiedział mojemu mężowi… że zmarłam.
— To wykluczone! — Igor Siergiejewicz aż się cofnął. — Jestem lekarzem, a nie aktorem z taniego teatru. Nie mogę kłamać o śmierci pacjenta, to nieetyczne i niezgodne z prawem!
— Proszę! — w głosie Margarity zadźwięczały łzy. — Błagam pana. Muszę poznać prawdę. Ktoś mnie oszukuje, czuję to! Coś strasznego dzieje się za moimi plecami i to jedyny sposób, by się dowiedzieć. Proszę, niech mi pan pomoże…
Patrzyła na niego z taką błagalnością, z taką rozpaczliwą nadzieją, że on mimowolnie zamarł. W jej oczach dostrzegł ten sam ból i zagubienie, które zagnieździły się w jego własnej duszy kilka tygodni wcześniej, gdy wrócił do domu i znalazł jedynie puste szafy oraz krótką kartkę od Anny. Zdrada. Znał to uczucie aż nazbyt dobrze. Ciężko westchnął i skinął głową.
— Dobrze. Ale tylko raz. I nie chcę znać szczegółów.
Kiedy Anton przyjechał do szpitala następnym razem, przywitał go Igor Siergiejewicz z najsmutniejszym wyrazem twarzy, na jaki było go stać.
— Bardzo mi przykro — wyszeptał, unikając spojrzenia Antona w oczy. — Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Jej serce zatrzymało się pół godziny temu. Nagłe zatrzymanie… powikłania po urazie. Proszę przyjąć moje kondolencje.
Odwrócił się i pospiesznie odszedł korytarzem, czując się jak ostatni drań. W międzyczasie Margarita została przykryta prześcieradłem aż po głowę.
Anton stał przez chwilę, na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień. Potem powoli wszedł do sali. Podszedł do łóżka. Spojrzał na nieruchomą postać pod prześcieradłem. Następnie, z odrazą odstawiając palec, szturchnął je. Brak reakcji. I w tej chwili jego twarz wykrzywiła się. Przechylił głowę do tyłu i wybuchł bezgłośnym, wstrząsającym całym ciałem śmiechem. Śmiał się dziko, z ulgą, jak ktoś, kto zrzucił z siebie nie do zniesienia ciężar.
Wyciągnął telefon i szybko wykręcił numer.
— Króliczku! Tak, to ja! — wyszeptał do słuchawki, dusząc się radością. — Wszystko! Ona umarła! Słyszysz? Umarła! Jesteśmy wolni! Teraz wszystko nasze! Tak, trzeba będzie zapłacić tym idiotom za ich „pracę”, ale mniej niż się umawialiśmy. Czemu się ociągali, nie mogli jej na miejscu załatwić… No nic, najważniejszy efekt! Jadę do ciebie, kochanie!
Odwrócił się, by wyjść — i zastygnął. W drzwiach sali, z rękami skrzyżowanymi na piersi, stał dr Igor Siergiejewicz. Jego twarz była bielsza niż kitel. Anton odruchowo spojrzał na łóżko — i w tej chwili jego telefon z głośnym stukiem wypadł mu z ręki.
„Martwa” Margarita siedziała na łóżku. Prześcieradło zsunęło się na kolana, a w dłoni trzymała swój telefon, na ekranie którego wyraźnie była widoczna trwająca właśnie nagrana wideo-relacja.
— Ty… ty… — syknął Anton, jego twarz stała się trupio blada. — Jesteś trupem! Wszystko to zaaranżowałaś! Zniszczę was wszystkich!
Z dzikim wrzaskiem wybiegł z sali i, przepychając nielicznych odwiedzających w korytarzu, rzucił się ku wyjściu.
— Trzeba go zatrzymać! — zawołał Igor.
— Nie — zmęczonym ruchem głowy zaprzeczyła Margarita. — Teraz zajmą się tym odpowiedni ludzie. Nagranie zostało już wysłane, gdzie trzeba. Nie ucieknie daleko.

Igor Siergiejewicz milcząco patrzył na nią. Silna, wola kobieta, która właśnie doznała potwornego zdradzenia. Gdy wyszedł, by dać jej chwilę na dojście do siebie, ona odchyliła się na poduszki i po jej policzkach popłynęły duże, bezgłośne łzy. Płakała nie z żalu, lecz z pustki.
W tej chwili drzwi sali cicho się uchyliły i w szczelinę wsunęła się główka z dwoma warkoczykami.
— Czy pani boli? — cienkim głosem zapytała Dasha.
Margarita podskoczyła i szybko otrzepała łzy.
— Nie, kochanie. Wszystko w porządku.
Dasha podeszła bliżej.
— Tata mówi, że duzi też płaczą. Ale tylko troszeczkę. A potem trzeba wypić herbatkę z ciasteczkiem.
Margarita mimowolnie uśmiechnęła się przez łzy. Wyciągnęła rękę i dotknęła jej warkocza.
— Jak masz na imię, cuda?
— Dasza. A pani?
— Margarita.
— Tata nazywa mnie ważką — wyjawiła Dasza sekret. — Bo jestem szybka.
Margarita zamarła. To było jej dziecięce przezwisko. Poczucie niezwykłego związku z tą małą, poważną dziewczynką pojawiło się w niej instynktownie. Między nimi natychmiast zaiskrzyła sympatia, kruche i delikatne jak skrzydła owej ważki. Rozmawiały prawie godzinę, aż po Daszę przyszedł zawstydzony ojciec.
Następnego dnia do szpitala przyszli ludzie w mundurach. Długo i szczegółowo rozmawiali z Margaritą w jej sali, spisując zeznania. Koło młyńskie sprawiedliwości zaczęło wolno, lecz nieuchronnie kręcić się dalej.
Wieczorem tego samego dnia Margarita wezwała głównego lekarza szpitala — przysadzistego, ważnego mężczyznę z zadyszką.
— Chcę się wypisać — oznajmiła bez wstępu.
— Nie ma mowy — odrzekł ordynator. — Przy tych urazach powinna pani być leczona jeszcze co najmniej kilka tygodni. Nie mogę wziąć na siebie takiej odpowiedzialności.
— W takim razie zawrzyjmy umowę — oczy Margarity zabłysły chłodno. — Przeleję na konto państwa szpitala kwotę wystarczającą na pełny remont oddziału chirurgii i zakup nowego sprzętu. A wy… wy oficjalnie wyślecie Igora Siergiewicza na płatny urlop. Natychmiast. Z powodów rodzinnych.
On będzie moim osobistym lekarzem w domu. A jego córka, Dasza, oczywiście pojedzie z nim. W jej domu na wsi będzie jej lepiej niż w korytarzach szpitala.
Ordynator poczerwieniał. To był jawny szantaż, ale propozycja była zbyt kusząca. Remont, o którym nawet nie śnił, sam pływał mu w ręce. Wyobraził sobie nowe sale operacyjne, podziękowania od ministerstwa, premię…
— To… wyjątkowo niestandardowe rozwiązanie — zachrypniętym głosem odezwał się, poprawiając okulary.
— Za to wyjątkowo korzystne dla wszystkich — przerwała mu Margarita.
Po godzinie wszystkie formalności zostały załatwione. Igor Siergiejewicz, oszołomiony takim obrotem spraw, razem z Daszą przeprowadzał się do ogromnego domu na przedmieściach należącego do Margarity. Dasza była w nieopisanym zachwycie z powodu dużego pokoju z widokiem na ogród, a Igor czuł się niezręcznie i ciągle przepraszał.

— Igorze Siergiejewiczu — przerwała mu Margarita, gdy znów mamrotał coś o niewygodach. — Proszę, przestań przepraszać za to, że masz tak cudowną córkę. Dzięki niej, być może, udało mi się wykaraskać.
Minęło kilka miesięcy. Na sali sądowej Igor siedział obok Margarity. Przyszedł ją wspierać. Gdy prokurator zaczął odczytywać listę obrażeń zadanych jej przez najemników na zlecenie Antona i jego kochanki, Igorowi zrobiło się zimno.
Suche, protokolarne wyliczenie złamań, stłuczeń i krwiaków brzmiało straszniej niż każdy emocjonalny opis. Patrzył na profil Margarity, na jej zaciśnięte usta i w tej chwili z oszałamiającą jasnością zrozumiał, że nigdy więcej nie będzie mógł zostawić tej kruchej, ale niezłomnej kobiety.
Że musi być przy niej, aby ją chronić. Znalazł jej dłoń i mocno ją ścisnął. Margarita, nie odwracając głowy, odpowiedziała na jego uścisk. W tym prostym geście było wszystko: wdzięczność, zaufanie i narodziny nowego, głębokiego uczucia.
Igor wrócił do pracy w odnowionym, błyszczącym nowym sprzętem oddziale. Ale Dasza już z nim nie chodziła. Została w domu z „nową mamą”, jak teraz nazywała Margaritę. Margarita całkowicie zmieniła swój grafik pracy, aby sama odbierać Daszę ze szkoły i pomagać jej przy lekcjach. Jej imperium biznesowe mogło poczekać.
Pewnego wieczoru, gdy siedzieli we troje na tarasie i pili herbatę, Igor, nerwowo, oświadczył się Margaricie. Ona, śmiejąc się, odpowiedziała, że czekała na to już dwa miesiące. Przygotowania do ślubu pochłonęły ich całkowicie. Ku zaskoczeniu Igora, głównymi organizatorkami stały się Margarita i Dasza.
Wspólnie wybierały suknię, spierały się o kolor serwetek i układały listę gości, całkowicie pochłonięte przyjemnymi troskami. Patrząc na swoje ukochane dziewczynki, tak różne, a jednocześnie tak bliskie, Igor Siergiejewicz rozumiał, że w końcu zdobył to, czego tak mu brakowało. Wszyscy byli na swoim miejscu. Wszyscy byli szczęśliwi.