— Mama znowu dzwoniła, nalega, żebyśmy się do niej przeprowadzili — powiedział mąż, i zrozumiałam: czas postawić kropkę w tej niekończącej się walce o nasze…

— Mama znowu dzwoniła, nalega, żebyśmy się do niej przeprowadzili — powiedział mąż, i zrozumiałam: czas postawić kropkę w tej niekończącej się walce o nasze…

— Mama znowu dzwoniła, nalega, żebyśmy się do niej przeprowadzili — powiedział Aleksiej, ostrożnie siadając na skraju kanapy, na której Marina czytała książkę.

Powoli uniosła wzrok znad stronicy. W jego głosie zabrzmiały te dobrze znane nuty, które nauczyła się rozpoznawać przez trzy lata małżeństwa — mieszanina winy, zakłopotania i z góry podjętej decyzji.

— I co jej odpowiedziałeś? — zapytała, choć odpowiedź już znała.
— No… powiedziałem, że się zastanowimy… — odwrócił wzrok, wpatrując się w okno. — Rozumiesz, jej ciężko samej w tym wielkim domu. Odkąd tata zmarł…

Marina zamknęła książkę i odłożyła ją na stolik. Ruch był spokojny, opanowany, ale w jej środku wszystko ścisnęło się w twardy węzeł. Znowu. Znowu te rozmowy, znowu ta gra w troskliwego syna, za którą kryło się unikanie samodzielnych decyzji.

— Alosza, twój ojciec zmarł pięć lat temu. W tym czasie twoja mama świetnie nauczyła się radzić sobie sama. Ma przyjaciółki, hobby, jeździ na działkę, chodzi do teatru…

— Ale jest jej samotnie! — przerwał, a w jego głosie pojawiły się urażone nuty. — Po prostu nie rozumiesz, co znaczy stracić bliską osobę.

Marina zacisnęła zęby. Nie rozumie? Jej własni rodzice zginęli w wypadku, kiedy miała dwadzieścia dwa lata. Ale nie zamierzała o tym przypominać. Nie o to chodziło w tej rozmowie.

— Dobrze, porozmawiajmy szczerze — odwróciła się do niego całym ciałem. — Twoja mama mieszka w czteropokojowym mieszkaniu w centrum miasta. My mamy swoje dwupokojowe w dzielnicy sypialnej.

Oboje pracujemy, mamy poukładane życie, plany na przyszłość. A ty proponujesz rzucić to wszystko i przeprowadzić się do niej? Zostać przybłędami w domu twojej matki?

— Jakimi przybłędami?! — wybuchł Aleksiej. — To moja mama! Nasza rodzina!

— Rodzina — powtórzyła Marina. — Ciekawe słowo. Dla ciebie rodzina to przede wszystkim twoja mama. A my? Czy my nie jesteśmy rodziną?

Wstał, przeszedł się nerwowo po pokoju. Marina znała ten jego sposób — gdy czuł się przyparty do muru, zaczynał chodzić tam i z powrotem, jak zwierzę w klatce.

— Wszystko przekręcasz! Nie mówię, że nie jesteśmy rodziną. Ale mama… ona już jest starsza…

— Ma pięćdziesiąt osiem lat, Alosza. To nie starość, to rozkwit dla współczesnej kobiety. Moja szefowa w wieku sześćdziesięciu lat zdobywa góry.

— Twoja szefowa a moja mama to dwie różne osoby!

— Właśnie w tym problem — powiedziała cicho Marina.

Zapadła cisza. Aleksiej zatrzymał się przy oknie, patrząc na wieczorne miasto. Marina patrzyła na jego przygarbione plecy i myślała o tym, jak bardzo jest zmęczona. Zmęczona wieczną walką o ich własną przestrzeń, o prawo do własnego życia.

Teściowa… Irina Pawłowna była kobietą dominującą, przyzwyczajoną, że świat kręci się wokół niej. Po śmierci męża nie została tylko sama — została bez obiektu kontroli. I całą niespożytą energię skierowała na syna i synową.

Telefony trzy razy dziennie. „Aloszeńka, jadłeś? A co przygotowała Marina? Kotlety? Przecież nie lubisz kotletów! Jak to — lubisz? Kiedyś nie lubiłeś!” Wizyty bez zapowiedzi. „Przejeżdżałam obok, to wpadłam. Ojej, co to za bałagan? Marino, kochanie, tak nie można prowadzić domu!”

A potem zaczęły się rozmowy o przeprowadzce. Najpierw aluzje. „W domu tak pusto… Pokoje stoją niewykorzystane… A wy tam w swojej dwójce się cisnąć musicie…” Potem wprost:

„Przeprowadźcie się do mnie! Dla wszystkich znajdzie się miejsce! Mnie będzie weselej, wam przestronniej!”

Marina próbowała tłumaczyć mężowi, że to zły pomysł.
Że potrzebują własnej przestrzeni, że wspólne mieszkanie z jego matką zamieni ich życie w piekło. Ale Aleksiej nie słyszał. A raczej — nie chciał słyszeć.

— Wiesz, co mnie najbardziej dziwi? — odezwała się Marina, przerywając ciszę. — To, że nawet nie pytasz o moje zdanie. Mówisz „zastanowimy się”, ale tak naprawdę już wszystko postanowiłeś. Tylko próbujesz znaleźć właściwe słowa, żeby mnie przekonać.

Aleksiej gwałtownie się odwrócił.

— To nieprawda!

— Naprawdę? To powiedz szczerze — naprawdę jesteś gotów odmówić swojej mamie? Powiedzieć jej wyraźnie: „nie, nie przeprowadzimy się”?

Milczał. A to milczenie mówiło więcej niż słowa.

— Widzisz — uśmiechnęła się smutno Marina. — A wiesz, co się stanie, jeśli się przeprowadzimy? Pozwól, że ci opowiem. Twoja mama będzie kontrolować każdy nasz krok. Co jemy, o której idziemy spać, jak spędzamy weekendy.

Będzie wtrącać się w nasze życie, udzielać rad, krytykować. A ty… ty zawsze będziesz po jej stronie. Bo ona jest twoją mamą, a ja tylko żoną.

— Marina, no co ty mówisz…

— Mówię prawdę. Pamiętasz ostatniego Sylwestra? Twoja mama urządziła awanturę, bo postanowiliśmy spędzić święta we dwoje. „Jak to — we dwoje? A ja? To ja już nie jestem rodziną?” I co zrobiłeś? Oczywiście, pojechaliśmy do niej.

I przesiedzieliśmy cały wieczór, słuchając jej opowieści o tym, jaki wspaniały był twój ojciec i jak dzisiejsza młodzież nie potrafi szanować starszych.

Aleksiej podszedł do niej, próbował ująć jej dłoń, ale Marina się odsunęła.
— Maryś, nie bądź taka… Mama jest po prostu samotna. Nie robi tego ze złości. Po prostu potrzebuje uwagi…

— Uwagii? — Marina wstała, podeszła do okna. — Alosza, twoja mama pochłania cię całkowicie. I mnie przy okazji. Nie możemy zaplanować urlopu bez konsultacji z nią. Nie możemy kupić nowego mebla bez jej zgody.

Do diabła, nawet koloru włosów nie mogę zmienić, żeby nie wysłuchać godzinnego wykładu o tym, że „za naszych czasów dziewczyny nie farbowały się we wszystkie kolory tęczy”!

— Przesadzasz…

— Przesadzam? Dobrze, przypomnijmy sobie konkretne sytuacje. Miesiąc temu dostałam awans. Pamiętasz? Mianowano mnie kierowniczką działu. To było dla mnie ważne, dla mojej kariery.

I co powiedziała twoja mama? „Och, Maryniu, po co ci te nerwy? Lepiej pomyślałabyś o dzieciach!” A ty… ty milczałeś. Nie pogratulowałeś mi, nie wsparłeś. Po prostu milczałeś.

Aleksiej wyglądał niezręcznie, ale uparcie trzymał się swojej wersji.
— Mama tylko wyraziła swoje zdanie. Ma do tego prawo.

— Oczywiście, że ma. Ale gdzie jest twoje zdanie, Alosza? Gdzie twoje stanowisko? Czy ty w ogóle masz własne?…

To był bolesny temat. Marina wiedziała, że uderza w najbardziej wrażliwe miejsce, ale inaczej nie dało się dotrzeć do męża. Całe życie spędził pod skrzydłami matki. Najpierw w domu rodzinnym, a potem, nawet po ślubie, nie potrafił naprawdę się od niej odciąć.

— Wiesz, co jest najgorsze? — ciągnęła. — Kocham cię. Naprawdę kocham. Ale z każdym dniem coraz trudniej jest mi widzieć w tobie mężczyznę. Męża. Stajesz się wiecznym chłopcem, który biega między mamą a żoną, próbując zadowolić obie.

— To niesprawiedliwe! — wybuchł Aleksiej. — Ja tylko próbuję zachować pokój w rodzinie!

— W jakiej rodzinie? — zapytała twardo Marina. — W tej, w której główną osobą jest twoja mama? Czy w tej, którą próbujemy zbudować we dwoje?

Podeszła do szafy i wyjęła niewielką teczkę. Aleksiej patrzył na nią zdezorientowany.

— Co to?

— To — otworzyła teczkę — dokumenty do kredytu hipotecznego. Pamiętasz, jak marzyliśmy o własnym domu? Mówiliśmy, że odłożymy na wkład, weźmiemy kredyt, zbudujemy dom pod miastem. Odkładałam pieniądze przez dwa lata. Patrz — wyciągi z konta. Prawie milion.

Aleksiej wpatrywał się w dokumenty oszołomiony.

— Ale… przecież o tym nie rozmawialiśmy…

— Nie rozmawialiśmy, bo za każdym razem, gdy próbowałam zacząć ten temat, zbywałeś mnie. „Później, później, mama teraz nie zrozumie, będzie jej przykro…” I to „później” trwa już trzy lata.

Marina usiadła na kanapie, dłonie złożone na kolanach. Wyglądała spokojnie, ale w środku wszystko w niej drżało od napięcia.

— Mam dość czekania, Alosza. Mam dość walki o nasze prawo do prywatnego życia. I podjęłam decyzję. Albo zostajemy w naszym mieszkaniu i budujemy nasze życie razem, albo… odchodzę.

— Co? — pobladł. — Marina, co ty mówisz? Jaki rozwód? Z jakiego powodu?

— Z tego powodu, że nie chcę przeżyć życia w cieniu twojej matki. Nie chcę, żeby moje dzieci dorastały pod jej dyktando. Nie chcę obudzić się w wieku czterdziestu lat i odkryć, że nigdy nie żyłam swoim życiem.

— Ale to… to ultimatum!

— Tak — zgodziła się spokojnie Marina. — To ultimatum. I daję ci czas. Tydzień. W tym czasie musisz zdecydować, co jest dla ciebie ważniejsze — życzenia twojej mamy czy nasza rodzina.

Aleksiej patrzył na nią, jakby widział ją pierwszy raz. W jego oczach migały zagubienie, żal, złość.

— Stawiasz mnie przed wyborem — mama czy żona! To okrutne!

— Nie, Alosza. Nie proszę cię, żebyś odciął się od matki. Proszę, byś był mężem. Dla swojej żony, a nie synkiem mamusi. Czujesz różnicę?

Milczał, a Marina zrozumiała — nie czuje. W jego świecie żona miała po prostu wpasować się w istniejący już układ, zaakceptować zasady ustalone przez matkę.

— Wiesz — zaczęła znów — dużo o tym myślałam. I zrozumiałam jedno. Twoja mama się boi. Boi się zostać sama, boi się stracić kontrolę nad twoim życiem, boi się starości. Zamiast zaakceptować te lęki i nauczyć się z nimi żyć, kurczowo trzyma się ciebie. A ty… ty jej na to pozwalasz. Z litości, z poczucia obowiązku, z braku umiejętności powiedzenia „nie”.

— Ona jest moją matką! — powtórzył Aleksiej, jakby to tłumaczyło wszystko.

— A ja jestem twoją żoną. I jeżeli te dwa statusy nie są dla ciebie równorzędne, to naprawdę nie mamy po co dalej być razem.

Marina wstała i skierowała się do drzwi.

— Dokąd idziesz?

— Do przyjaciółki. Pomieszkam u niej kilka dni. Tobie potrzebny jest czas, żeby pomyśleć bez mojej obecności. A mnie… mnie potrzebny jest czas, żeby zrozumieć, czy jestem gotowa dalej walczyć o nas.

— Marina, poczekaj! Porozmawiajmy!

Zatrzymała się w progu i spojrzała na niego.

— Właśnie porozmawialiśmy, Alosza. Powiedziałam wszystko, co miałam do powiedzenia. Teraz twoja kolej. Tylko, proszę, myśl sam. Nie konsultuj się z mamą. To musi być twoja decyzja. Tylko twoja.

I wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

Tydzień ciągnął się boleśnie długo. Marina mieszkała u przyjaciółki Tani, chodziła do pracy, robiła codzienne rzeczy. Ale myśli wciąż krążyły wokół Aleksieja. Dzwonił codziennie, ale nie odbierała. Musiała utrzymać dystans, dać mu przestrzeń do namysłu.

Piątego dnia zadzwoniła teściowa.

— Maryniu, kochana, co tu się dzieje? Alosza nie może znaleźć sobie miejsca! Wszystko mi opowiedział. Jak mogłaś tak postąpić?

Marina wzięła głęboki oddech. Oczywiście, pobiegł do mamy. Oczywiście, opowiedział. I oczywiście, Irina Pawłowna postanowiła się wtrącić.

— Dzień dobry, Irino Pawłowno. To, co dzieje się między mną a Aleksiejem, dotyczy tylko nas.

— Jak to — tylko was? Jestem jego matką! Mam prawo wiedzieć!

— I właśnie to jest nasz problem — odpowiedziała spokojnie Marina. — Uważa Pani, że ma prawo do wszystkiego. Do jego czasu, jego decyzji, jego życia. A teraz także do naszego małżeństwa.

— Jak śmiesz! — głos teściowej drżał ze złości. — Całe życie poświęciłam temu dziecku! Wychowałam go, wykształciłam!

— I on jest Pani za to wdzięczny. Ale, Irino Pawłowno, on nie jest już dzieckiem. Ma trzydzieści dwa lata. Czas go puścić.

— Puścić? Ty… ty po prostu jesteś egoistką! Chcesz oderwać go od rodziny!

— Nie chcę go od was odrywać. Chcę, żebyśmy mieli naszą rodzinę. A wy — żebyście byli kochaną mamą i babcią, która przychodzi w gości, a nie nadzorcą kontrolującym każdy nasz krok.

— Jakim nadzorcą? Ja się po prostu troszczę!

— Ta troska dusi, Irino Pawłowno. Nie pozwala Aleksiejowi być dorosłym, samodzielnym człowiekiem. I nie pozwala nam budować normalnego małżeństwa.

Zapadła cisza. Marina słyszała ciężki oddech teściowej.

— A więc tak — powiedziała w końcu Irina Pawłowna lodowatym tonem. — Albo ja, albo ty. Na to wychodzi?

— To nie ja tak stawiam sprawę. To pani. Codziennie. „Alosza, jedź ze mną, a nie z żoną na działkę.” „Alosza, odwołaj spotkanie z przyjaciółmi, potrzebuję pomocy.” „Alosza, po co wam urlop we dwoje, jedźmy wszyscy razem.” To pani zmusza go do wyboru. A ja proszę tylko o równowagę.

— Jaka równowaga? Jestem jego matką!

— A ja jego żoną. I jeśli dla Aleksieja te role nie są równorzędne, to nie mamy przyszłości.

Marina przerwała połączenie, nie czekając na odpowiedź. Wiedziała, że Irina Pawłowna zaraz pobiegnie do syna, będzie płakać, wyrzucać, grać na emocjach. Czy Aleksiej wytrzyma?

Odpowiedź nadeszła dwa dni później. Aleksiej przyjechał do Tani wieczorem. Marina zobaczyła go przez wizjer — stał z ogromnym bukietem róż, nerwowo przestępując z nogi na nogę.

— Cześć — powiedziała, otwierając drzwi.

— Cześć. Możemy porozmawiać?

Wyszli na dwór, usiedli na ławeczce przy pustym placu zabaw. Wieczór był cichy, tylko huśtawka skrzypiała na wietrze.

— Dużo myślałem — zaczął Aleksiej. — O tym, co powiedziałaś. O nas. O mamie.

Marina milczała, pozwalając mu mówić.

— Masz rację. W wielu rzeczach masz rację. Naprawdę… nie umiem jej odmawiać. Nie umiem stawiać granic. Zawsze mi się wydawało, że to normalne — dbać o mamę, spełniać jej prośby. Nie widziałem, jak to wpływa na nas.

Zamilkł, patrząc na swoje dłonie.

— Mama bardzo się zdenerwowała, gdy powiedziałem, że się nie przeprowadzimy. Płakała, obwiniała cię. Mówiła, że ją nastawiasz przeciwko mnie. Ale wiesz co? Pierwszy raz w życiu nie pobiegłem jej pocieszać. Powiedziałem, że to moja decyzja. Że ją kocham, ale mam własne życie.

Marina poczuła, jak w niej rośnie nadzieja.

— I co zrobiła?

— Najpierw był skandal. Potem cisza. Nie odzywała się cały dzień. A potem… zadzwoniła i powiedziała, że zapisała się na kurs włoskiego. Zawsze chciała się nauczyć, ale „nie było czasu”.

Odwrócił się do niej i ujął jej dłoń.

— Maryś, przepraszam. Byłem ślepy. Nie widziałem, jak moja uległość niszczy nasze małżeństwo. Ale nie chcę cię stracić. Jesteś dla mnie najważniejsza.

— A twoja mama?

— Mama zawsze będzie moją mamą. Będę jej pomagał. Ale nie kosztem nas. Nigdy więcej.

Wyjął z kieszeni małe pudełko.

— Co to? — zdziwiła się Marina.

— Otwórz.

W środku były klucze.

— To do naszego przyszłego domu. Wpłaciłem zaliczkę za działkę. Małą, ale w dobrym miejscu. Zbudujemy dom?

Marina wpatrywała się w klucze, a w oczach stanęły jej łzy. Nie ze złości czy bólu — ze wzruszenia.

— Zbudujemy — wyszeptała.

Aleksiej objął ją, przytulił mocno.

— Wiesz, mama powiedziała coś jeszcze. Gdy się uspokoiła. Powiedziała, że dorosłem. I że pora, by i ona nauczyła się żyć dla siebie, a nie tylko dla mnie.

— Mądra z niej kobieta — uśmiechnęła się Marina. — Po prostu potrzebowała czasu.

— I ja też. Dziękuję, że o nas walczyłaś. Że nie zrezygnowałaś.

Siedzieli tak wtuleni, patrząc na ciemniejące niebo. Przed nimi było dużo pracy — nad sobą, nad związkiem, nad domem. Ale najważniejsze już się stało. Wybrali siebie. I był to właściwy wybór.

— Jedziemy do domu? — zapytał Aleksiej.

— Jedziemy. Do domu.

Ruszyli w stronę samochodu, trzymając się za ręce. A w kieszeni Mariny leżały klucze do ich przyszłości. Do domu, który zbudują razem. Tylko we dwoje. Jak prawdziwa rodzina.