Na przyjęciu mąż zaproponował podarować mój samochód jego matce, ale reakcja gości szybko sprowadziła go na ziemię

Na przyjęciu mąż zaproponował podarować mój samochód jego matce, ale reakcja gości szybko sprowadziła go na ziemię

Inga zakochała się w białym, ślicznym samochodzie zagranicznym od pierwszego wejrzenia.

Stał na placu salonu samochodowego pod lipcowym słońcem, błyszczał świeżo umytymi bokami i coś w tym blasku zaczepiło ją na dobre. Nie nowy, ale wyglądał jak zabawka. Miękkie linie, zadbane wnętrze, klimatyzacja.

— Ile kosztuje? — zapytała sprzedawcę, już wiedząc, że go kupi.

Kwota okazała się dokładnie taka, jaką miała w domu w starej pudełku po butach. Jakby ten samochód czekał właśnie na nią.

Koleżanki się dziwiły:

— Co ty, oszczędzasz na wszystkim?

— Nie oszczędzam. Po prostu wiem, na co wydaję — odpowiadała Inga.

Boris początkowo nie rozumiał tej obsesji.

— Przecież mamy samochód — mówił, kiwając w stronę swojej niebieskiej Łady. — Po co drugi?

— Bo chcę mieć swój — odpowiadała Inga prosto.

I naprawdę chciała. Bardzo. Marzyła, żeby jeździć sama, kiedy tylko zechce. Nie czekać na męża wracającego z pracy, nie tłumaczyć, po co jej auto w weekend. Marzyła o wolności.

— To drogi kaprys. Lepiej byłoby wydać na działkę albo odnowić meble.

Ale Inga była nieugięta. Od ośmiu lat pracowała w agencji reklamowej — zaczynała jako zwykły menedżer, potem awansowała na kierownika działu. Dobre zarobki, ciekawe projekty. Miała prawo wydawać swoje pieniądze tak, jak uważała za słuszne.

Boris pracował jako inżynier w fabryce. Stabilnie, ale skromnie. Zarabiał mniej niż żona, ale nigdy się tego nie wstydził. Przynajmniej na zewnątrz.

W marcu marzenie się spełniło.

Biały Solaris — cztery lata, jeden właściciel, pełne wyposażenie.

— Biorę — powiedziała sprzedawcy, nawet się nie targując.

Pierwsze tygodnie jeździła ostrożnie, jakby bała się zarysować. Wieczorami wychodziła na podwórko po prostu popatrzeć — czy stoi na miejscu, czy nikt go nie ukradł. Gładziła dłonią ciepłą maskę i uśmiechała się.

Boris marudził o ubezpieczeniu, o drogim paliwie, o tym, że po co rodzinie dwa samochody. Ale z czasem się przyzwyczaił. Nawet zaczął się dumnie chwalić — sąsiedzi pytali, czyj to zagraniczny samochód na parkingu.

— Nasz — odpowiadał Boris, prężąc dumnie pierś.

Rodzina Borisa była… specyficzna.

Matka, Kławdija Siemionowna, całe życie spędziła na wsi. Po śmierci męża przeprowadziła się do miasteczka powiatowego, wynajęła kawalerkę obok przychodni. Emerytura niewielka, ale wystarczało. Przywykła do oszczędności.

Do Ingi podchodziła z rezerwą. Nie że źle — raczej ostrożnie. Synowa wydawała się zbyt samodzielna. Zbyt sukcesywna.

— W naszych czasach kobiety żyły inaczej — lubiła powtarzać Kławdija Siemionowna, popijając herbatę w kuchni. — Słuchały męża, rodzinę stawiały na pierwszym miejscu.

Inga uprzejmie kiwała głową. Nie lubiła się kłócić.

Ale prawdziwym utrapieniem był brat Borisa — Wiktor.

Starszy o dwa lata, a zazdrościł przez całe życie. Najpierw tego, że Boris dostał się na studia, a on skończył tylko technikum. Potem tego, że Boris ożenił się z ładną dziewczyną z wyższym wykształceniem. Teraz zazdrościł, że żona Borisa zrobiła karierę, sama zarabiała pieniądze, a jego Oksana siedziała na urlopie macierzyńskim z dwójką dzieci.

— Niektórym to się poszczęści — rzucał Wiktor na rodzinnych uroczystościach. — Trafiła mu się idealna żona.

Mówił to niby żartem, ale jego oczy pozostawały zimne.

Wiktor żył skromnie. Pracował jako mistrz na tej samej fabryce co Boris, zarabiał trochę więcej. Samochodu nie miał — jeździł autobusami. Mieszkanie wynajmowane, w starym bloku.

Oksana, żona Wiktora, była cichą, łagodną kobietą. Dwoje dzieci — siedmioletni Artem i czteroletnia Masza. Rodzina kochająca się, ale jak wszystkim — pieniędzy brakowało.

Inga rozumiała — Wiktor złościł się nie tylko na brata, ale na całe życie. Tak się złożyło, że jednemu wiodło się coraz lepiej, a drugiemu — jak zwykle.

W sobotę obchodzili urodziny Artemka.

Chłopiec kończył siedem lat. Wiktor i Oksana postanowili urządzić przyjęcie w kawiarni — w domu ciasno, a dzieci chcą świętować.

Wybrali miejsce. Nieszczególne, ale przytulne. Drewniane stoły, malowane ściany, sala zabaw z zjeżdżalnią i huśtawkami. Ceny przystępne, menu zróżnicowane.

Zjechała się cała rodzina.

Kławdija Siemionowna przyjechała ze swojego miasteczka — w nowej niebieskiej sukience, z starannie ułożonymi włosami. Przywiozła wnukowi domowy tort, nową bluzeczkę i samochodzik.

Kuzynka Łarysa z mężem Siergiejem i ich córką Poliną. Łarysa pracowała jako nauczycielka, Siergiej — kierowca. Prości, ale serdeczni ludzie.

Ciocia Nina z wujkiem Włodą — siostra Kławdii Siemionowny z mężem. Emeryci, ale żwawi. Uwielbiali rodzinne święta.

Ich syn Andriej z narzeczoną Mariną. Andriej niedawno wrócił z wojska, pracował jako ochroniarz. Marina — sprzedawczyni w supermarkecie. Młodzi, zakochani.

Około dziesięciu osób przy stole.

Inga przygotowała się starannie. Wybrała niebieską sukienkę — ulubioną Borisa, z długimi rękawami i skromnym dekoltem. Delikatny makijaż, prosta fryzura. Nie chciała się wyróżniać.

Prezent wybierała długo. Odwiedziła trzy sklepy z zabawkami, porównywała ceny, czytała opinie w internecie. Zdecydowała się na zestaw konstrukcyjny — zamek rycerzy, czterysta elementów. Drogi, ale Artem marzył właśnie o takim.

Kawiarnia powitała zapachem ciast i dziecięcymi głosami. Przy sąsiednich stolikach siedziały rodziny z maluchami, brzęczały talerze, grała cicha muzyka.

Ich stół przygotowano w dalszym rogu — duży, okrągły, z białym obrusem. Kelnerka — dziewczyna około dwudziestu lat z warkoczykami — rozstawiała talerze i sztućce.

— Ciocia Inga! — Artemek rzucił się do niej, gdy tylko ją zobaczył. — Przyszłaś!

— Oczywiście, że przyszłam. Wszystkiego najlepszego, solenizancie!

Chłopiec promieniał ze szczęścia. Nowe dżinsy, elegancka koszula, włosy starannie uczesane. Rodzice się postarali.

— A co jest w pudełku? — zaglądał do torby.

— Zaraz zobaczysz.

Prezent zrobił furorę. Artemek westchnął zachwycony, widząc zamek na obrazku. Oksana uśmiechnęła się wdzięcznie — wiedziała, ile taki zestaw kosztuje.

— Dziękuję, Ingo — powiedziała cicho. — To bardzo drogi prezent.

— Daj spokój — machnęła ręką Inga. — Raz w roku można zaszaleć.

Wiktor rzucił ukradkowe spojrzenie na pudełko. Przez torbę prześwitywała cena — trzy i pół tysiąca. Twarz mu drgnęła.

— Hojnie — mruknął, siadając do stołu.

Rozpoczęło się przyjęcie.

Kławdija Siemionowna wypytywała Łarysę o szkołę — jak sobie radzi, jak uczniowie, czy nie jest ciężko. Łarysa odpowiadała chętnie — lubiła swoją pracę.

Ciocia Nina chwaliła narzeczoną Andrieja — i ładna, i mądra, i gospodarna. Marina czerwieniła się, ale widać było, że komplementy ją cieszą.

Wujek Włodia opowiadał dowcipy. Stare, ograne, ale wszyscy śmiali się z grzeczności.

Dzieci biegały między stolikami. Artemek pokazywał prezenty innym maluchom, Maszeńka i Polina bawiły się w berka.

Boris był w świetnym humorze. Zażartował z kelnerki o wolnej obsłudze, opowiedział historię o swoim szefie, wypił kieliszek za solenizanta.

Twarz mu poczerwieniała, oczy błyszczały. Rozluźnił się.

— Fajnie, że się zebraliśmy — powiedział, obejmując Ingę ramieniem. — Dawno całą rodziną się nie widzieliśmy.

— To prawda — przytaknął wujek Włodia. — Praca wszystkich zjada. Nie ma kiedy odwiedzać.

— A u każdego ta praca inna — wtrącił Wiktor, dopijając drugą szklankę piwa.

Inga się spiąła. Znała ten ton — zwiastun kłopotów i uszczypliwości.

— Wiktor, nie zaczynaj — szepnęła ostrzegawczo Oksana.

— A co takiego? — rozłożył ręce Wiktor. — Tylko mówię — jedni siedzą w biurach, inni harują w fabryce.

— Wszyscy pracują uczciwie — pojednawczo zauważyła Kławdija Siemionowna.

— Oczywiście, oczywiście — pokiwał głową Wiktor. — Tylko efekt inny. Na przykład Boris z Ingą — dwa samochody już mają. Żyją jak państwo. A mama na wsi klepie biedę.

Przy stole zapadła cisza. Łarysa wbiła wzrok w talerz z sałatką, ciocia Nina odchrząknęła. Andriej z Mariną wymienili nerwowe spojrzenia.

— Witia, no co ty! — Kławdija Siemionowna machnęła rękami. — Jaka tam bieda! Żyję normalnie.

— Normalnie, normalnie… — przeciągnął Wiktor. — Autobusem jeździsz, w ciasnej kawalerce z karaluchami mieszkasz. A syn samochodami się obkłada.

Boris się zaczerwienił. Od alkoholu, od urazy, od chęci postawić brata do pionu.

— A co złego w tym, że mamy dwa samochody? — powiedział głośniej niż zwykle. — Zarobiliśmy uczciwie.

— Zarobiliście, zarobiliście… — uśmiechnął się krzywo Wiktor. — Inga zarobiła. A ty co do tego?

— To, że jesteśmy rodziną!

— Rodziną… — Wiktor odstawił pustą szklankę. — A o kupnie samochodu dla mamy nie pomyśleliście? Nie za tłusto wam się żyje?…

Boris gwałtownie wstał. Lekko się zachwiał, złapał za oparcie krzesła.

— A co! — zawołał, unosząc szklankę kompotu. — Podarujmy mamie samochód Ingi! Nam niczego nie zabraknie!

W sali zapadła cisza. Nawet dzieci ucichły, wyczuwając napięcie dorosłych.

Inga w tym momencie była w toalecie. Poprawiała makijaż, myła ręce — nie słyszała oświadczenia męża.

Kławdija Siemionowna zdezorientowana machnęła rękami:

— Borja, co ty wygadujesz! Przecież ja nawet prawa jazdy nie mam! W moim wieku jeszcze się uczyć — co za stres!

— Tak, mamo, nie martw się — próbował ją uspokoić Wiktor, ale w oczach tańczyły mu złośliwe iskierki. Prowokacja się udała.

— Serio, Boris? — nie wytrzymał Andriej. — Mężczyźni zazwyczaj sami kupują mamom prezenty, a ty chcesz być hojny za pieniądze żony?

Ktoś przy stole zachichotał. Łarysa zasłoniła usta dłonią, Marina uśmiechnęła się w serwetkę.

— Ja tylko żartowałem… — mamrotał Boris, siadając na miejsce.

— Co za żart! — oburzyła się narzeczona Andrieja. — To może sam kupisz mamie samochód, skoro tak ci zależy? A nie rozdajesz cudzą własność!

— Dokładnie! — przytaknął wujek Włodia. — Jak ty to sobie wyobrażasz.

— A przede wszystkim — dodał Siergiej, mąż Łarysy — łatwo szastać cudzymi pieniędzmi. Chciałeś pokazać, jaki jesteś hojny, a samochód przecież nie twój.

Przy stole rozległ się śmiech. Boris czerwieniał coraz bardziej, miętosił serwetkę w rękach.

— Przecież ja nie na serio… — mruczał pod nosem.

— No jasne, nie serio — parsknął Wiktor. — Po prostu chciałeś się popisać. Cudzym kosztem.

— Witia, dosyć już — zganiła go Oksana.

— Co dosyć? Mówię prawdę. Chciał się przed wszystkimi popisać — jaki to on wielkoduszny. A rozporządza rzeczą, która do niego nie należy.

Kławdija Siemionowna wstała od stołu:

— Borja, usiądź normalnie. Co za głupoty gadasz.

— Mamo…

— Znam ja to twoje „jak lepiej” — pokiwała głową teściowa. — Najpierw mówisz, potem myślisz.

W tym momencie do stołu podeszła Inga. Widziała, że wszyscy się śmieją, twarze wesołe — ale nie rozumiała, z czego.

— A co tu się dzieje? — zapytała, siadając obok męża. — Z czego się śmiejemy?

— A bo twój mąż… — zaczął Andriej, ale zawahał się, nie wiedząc, jak to powiedzieć.

— Co mąż?

— Boris postanowił podarować twoje auto mamie — wyjaśniła Łarysa, ledwo powstrzymując śmiech. — No i omawiamy jego hojność.

Inga powoli odwróciła głowę w stronę Borisa. Ten siedział czerwony, wpatrzony w talerz z niedojedzoną sałatką.

— To prawda? — zapytała cicho.

— Ja tylko… tak… — wymamrotał Boris.

— Rozumiem — skinęła spokojnie Inga. — To jutro jadę przepisać samochód na moją mamę. Bo jeszcze wyjdę z domu, a auta już nie będzie — odholujesz teściowej. Albo komuś innemu zechcesz go sprezentować.

Przy stole znów wybuchł śmiech. Nawet surowa Kławdija Siemionowna uśmiechnęła się pod nosem.

— Inga, ale ty dowalasz! — zachwycił się wujek Włodia, ocierając łzy.

— A co? — wzruszyła ramionami Inga. — Skoro mój mąż tak łatwo rozporządza moją własnością, trzeba szybko porządek w dokumentach zrobić. Różnie może być — jeszcze coś innego mu przyjdzie do głowy podarować.

— Inga, przecież żartowałem… — jęknął Boris.

— Wiem, kochanie. Ale żart żartem, a dokumenty dokumentami. Jutro rano jadę do wydziału komunikacji.

Wiktor siedział ponury jak chmura. Jego prowokacja obróciła się przeciwko niemu — zamiast awantury między bratem a żoną wyszła ogólna zabawa z Borisa.

Reszta wieczoru minęła spokojnie. Artemek zdmuchiwał świeczki na torcie, wszyscy śpiewali „Sto lat”, dzieci bawiły się balonami.

Ale nastrój był popsuty.

Do domu wracali taksówką w milczeniu. Boris patrzył w okno, Inga przewijała coś w telefonie.

Weszli do mieszkania. Inga przebrała się w domowe ubrania. Boris siedział w kuchni ze skruszoną miną.

— Naprawdę przepiszesz samochód? — zapytał ostrożnie.

Inga uśmiechnęła się krzywo:

— Oczywiście, że nie. Tylko następnym razem pomyśl, zanim zaczniesz rozdawać moją własność.

A w poniedziałek zadzwoniła Kławdija Siemionowna:

— Inga, kochanie, nie gniewaj się na Borę. On taki jest — najpierw powie, potem pomyśli. I Witia ciągle go podjudza.

— Nie gniewam się.

— Ja dobrze wiem, na czyich barkach ta wasza rodzina stoi. I samochód twój to twój.