— No i co, przekonałeś się, że to twoje dziecko? A teraz składam pozew o rozwód — oznajmiła żona.

— Dostałeś swoje potwierdzenie? Świetnie. To teraz dostaniesz i to.
Alina położyła na kuchennym stole kopertę z wynikami testu DNA, a obok drugi dokument — pozew rozwodowy. Jej głos brzmiał chłodno, obco, jakby mówiła z nieznajomym.
Artiom uniósł wzrok znad papierów. Cyfry rozmazywały mu się przed oczami: 99,9% prawdopodobieństwa ojcostwa. Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.
Alina odwróciła się i wyszła z pokoju. Dźwięk jej kroków w korytarzu wydawał się ogłuszająco głośny. Artiom został przy stole, niezdolny pojąć, jak zwykła wątpliwość przerodziła się w katastrofę.
Zaledwie trzy miesiące temu ich dom wypełniało szczęście. Artiom i Alina byli małżeństwem od trzech lat, a narodziny syna, Jegora, stały się długo wyczekiwanym wydarzeniem dla obu rodzin.
Artiom pracował jako inżynier w firmie budowlanej — spokojny, rozważny, nieco niezdecydowany w sprawach domowych. Alina uczyła biologii w liceum. Uczniowie uwielbiali ją za umiejętność tłumaczenia złożonych rzeczy prostymi słowami i za szczere zainteresowanie każdym z nich.
Gdy Jegor przyszedł na świat, pierwszymi po rodzicach, którzy go zobaczyli, byli dziadek i babcia — Iwan Pawłowicz i Ludmiła Siergiejewna. Ludzie starej daty, przyzwyczajeni, że ich zdanie jest niepodważalne, wychowali Artioma w surowości i posłuszeństwie.
— Zdrowy chłopiec! — cieszyła się Ludmiła Siergiejewna, kołysząc wnuka w ramionach. — Cały w naszą rodzinę!
Jednak już po tygodniu Iwan Pawłowicz zaczął marszczyć brwi, przyglądając się niemowlęciu.
— A włosy ma czarne… skąd u nas coś takiego? — rzucił kiedyś podczas rodzinnej kolacji, nie patrząc na synową.
— Nie zaczynaj, nie psuj święta — szepnęła mu żona.
Alina udawała, że nie słyszy, ale jej ręce drgnęły, gdy nalewała herbatę.
Z każdym kolejnym przyjazdem rodziców aluzje stawały się coraz bardziej natarczywe. Iwan Pawłowicz wyciągał stare fotografie, porównywał rysy twarzy, kręcił głową.
— Ty miałeś jasne włosy do piątego roku życia — mówił do syna. — I twoja matka też. A tutaj…
— Tato, przestań — zbywał go Artiom, lecz ziarno wątpliwości zostało zasiane.
Artiom starał się nie myśleć o słowach ojca, ale one go prześladowały. Wieczorami, kiedy Alina usypiała Jegora, długo przypatrywał się synowi, porównywał dziecięce fotografie. Nos niby jego, ale oczy… czy tylko mu się wydaje?
Sen stał się niespokojny. Artiom wiercił się w łóżku, a gdy zasypiał, śniły mu się koszmary — Alina z jakimś nieznajomym, ludzie śmiejący się z niego.
— Jesteś ostatnio jakiś dziwny — zauważyła pewnego ranka Alina. — Coś w pracy?
— Wszystko w porządku — skłamał, nie podnosząc wzroku znad talerza.
Ale nic nie było w porządku. Każdy telefon od ojca dolewał oliwy do ognia.
— Synu, nie chcę cię martwić, ale lepiej znać prawdę, niż żyć w kłamstwie — mówił Iwan Pawłowicz. — W naszych czasach to proste — oddajesz próbkę i wszystko jasne.
Któregoś wieczoru Artiom długo stał w łazience, patrząc na swoje odbicie w lustrze.
— Zwariowałeś? — wyszeptał do siebie. — To twoja żona, twój syn. Po co słuchasz tych bzdur?
Jednak po kolejnej rozmowie z ojcem decyzja zapadła. „Lepiej wiedzieć na pewno, niż męczyć się całe życie” — przekonał sam siebie.
Artiom wybrał wieczór, kiedy Jegor wcześnie zasnął. Alina siedziała na kanapie w domowym szlafroku, sprawdzała klasówki. Wyglądała na zmęczoną — nocne karmienia dawały się we znaki.
Artiom usiadł obok, długo się miotał, nie wiedząc, jak zacząć.
— Alinko… chciałem porozmawiać.
Podniosła wzrok znad zeszytów.
— Słucham.
— Rozumiesz… myślałem… może powinniśmy… dla świętego spokoju… zrobić test DNA.
Długopis wypadł jej z rąk. Przez kilka sekund milczała, patrząc na niego, a w jej oczach Artiom dostrzegł coś, czego wcześniej nigdy nie widział — rozczarowanie.
— To twój pomysł czy twojego ojca? — zapytała cicho.
— Mój — skłamał Artiom, nie mogąc spojrzeć jej w oczy.
Alina wstała i podeszła do okna. Cisza się przeciągała. W końcu odezwała się, nie odwracając się:
— Dobrze. Zrób ten test. Ale zapamiętaj: jeśli to zrobisz — nie będzie już odwrotu. Wybierasz między zaufaniem do mnie a karteczką z cyframi. Dobrze się zastanów.

— Alina, to tylko formalność…
— Nie — odwróciła się, a on zobaczył łzy w jej oczach. — To nie formalność. To mówisz mi prosto w twarz, że nie wierzysz. Że uważasz mnie za zdolną do oszustwa. Do zdrady. Podajesz w wątpliwość wszystko, co między nami było.
Wyszła do sypialni, zostawiając go samego. Artiom siedział w ciemniejącym pokoju, przekonując siebie, że wszystko będzie dobrze. Test pokaże, że dziecko jest jego, a oni zapomną o tej głupocie.
Dwa tygodnie oczekiwania na wyniki stały się udręką. Alina była uprzejma, ale chłodna. Wykonywała wszystkie domowe obowiązki, opiekowała się dzieckiem, lecz między nimi jakby wyrosła niewidzialna ściana.
W końcu przyszła wiadomość — wyniki są gotowe. Artiom odebrał kopertę z laboratorium i, nie wytrzymawszy, otworzył ją prosto w samochodzie. 99,9% prawdopodobieństwa ojcostwa. Jegor był jego synem.
Uczucie ulgi zalało go falą. W drodze do domu wstąpił do cukierni po ulubione ciasto Aliny, kupił bukiet białych róż — jej ulubionych.
— Alinko! — zawołał radośnie od progu. — Mam świetne wieści!
Wyszła z pokoju dziecięcego, gdzie kładła Jegora na drzemkę. Wzięła kopertę, uważnie przejrzała wyniki.
— Wiedziałam, że nie uwierzysz mi bez papieru — powiedziała równym głosem. — Teraz wierzysz?…
— Oczywiście! Wszystko jest w porządku! Wybacz mi, byłem idiotą!
— Nie, Artiomie. Jest dokładnie odwrotnie. Teraz nic nie jest w porządku.
Przeszła do sypialni i wróciła z teczką dokumentów.
— Przygotowałam je dwa tygodnie temu. Czekałam tylko na twoje potwierdzenie.
— Alina, posłuchaj…
— Nie, teraz ty posłuchaj. Nosząc twoje dziecko, znosiłam wszystkie trudy. Rodziłam je przez dwanaście godzin. Nie spałam nocami, kiedy miał kolki. Kochałam cię i ufałam ci. A ty? Zwątpiłeś we mnie przez kolor włosów i słowa swojego ojca. Upokorzyłeś mnie tym testem. Pokazałeś, że dla ciebie jestem potencjalną oszustką.
Kolejne dni mijały jak we mgle. Alina metodycznie pakowała rzeczy — swoje i Jegora. Artiom błagał, przepraszał, przysięgał, że już nigdy nie zwątpi.
— Problem nie w tym, że zwątpiłeś — mówiła, wkładając dziecięce ubranka do pudełka. — Problem w tym, że wybrałeś opinię rodziców, a nie wiarę we mnie. Że potrzebowałeś naukowego dowodu mojej wierności.
— Ale rodzice… tak naciskali…
— Rodzice? — Alina zatrzymała się. — A gdzie byłeś ty? Gdzie był mężczyzna, który przysięgał mnie chronić? Który obiecywał, że będziemy jedną rodziną?
Jegor zapłakał w łóżeczku. Artiom wziął go na ręce i maluch od razu się uspokoił. Serce mu się ścisnęło — wkrótce nie będzie mógł tak po prostu przytulić syna.
— Rodziłam twoje dziecko dwanaście godzin — mówiła dalej Alina. — Krzyczałam z bólu, ale myślałam o tym, jakie szczęśliwe będziemy we trójkę. A ty już wtedy wątpiłeś? Czy zacząłeś wątpić, gdy karmiłam go piersią? Gdy nie spałam po nocach?
— Przebacz mi — powtarzał tylko Artiom.
— Przebaczę. Kiedyś. Dla Jegora — on nie jest winny temu, że jego ojciec okazał się takim człowiekiem. Ale żyć z kimś, kto mi nie ufa, nie będę.
Minęły trzy tygodnie. Artiom mieszkał sam w ich dawnym mieszkaniu. Na ścianach wciąż wisiały zdjęcia — ślub, wyjście ze szpitala po porodzie, chrzest Jegora. Na wszystkich byli uśmiechnięci, szczęśliwi i beztroscy.

Z ojcem zerwał kontakt. Iwan Pawłowicz próbował dzwonić, ale Artiom nie odbierał. Tylko matka czasem wysyłała wiadomości z prośbą, by się pogodził, wybaczył.
— Chcieliśmy jak najlepiej — tłumaczyła się.
— Zniszczyliście moją rodzinę — odpowiadał Artiom.
W weekendy przychodził do parku, gdzie Alina spacerowała z Jegorem. Stał za drzewami, obserwował z daleka. Maluch rósł, zaczął się uśmiechać, wyciągać rączki do mamy. Czasem Alina siadała na ławce, a Artiom widział, jak ze zmęczenia przymyka oczy. Chciał podejść, pomóc, ale brakowało mu odwagi.
Pewnego dnia zauważyła go. Ich spojrzenia spotkały się przez całą aleję. Artiom zrobił krok do przodu, ale Alina pokręciła głową i ruszyła w przeciwnym kierunku, pchając wózek.
Stał tak w narastającym deszczu, ściskając w kieszeni kopertę z wynikami testu — kartkę, która potwierdziła jego ojcostwo i zburzyła jego rodzinę. Cena prawdy okazała się zbyt wysoka. Zrozumiał to jednak zbyt późno.
Krople deszczu mieszały się ze łzami na jego twarzy. Gdzieś w oddali słychać było śmiech Jegora — jego syna, którego teraz widywał tylko w weekendy i tak, ukradkiem, z daleka. Syna, w którego zwątpił. Syna, którego zaufanie do ojca zostało złamane, zanim nauczył się mówić.
Artiom wyjął telefon, napisał do Aliny: „Wybacz. Kocham was oboje”. Ale nie wysłał. Jaki to miało sens? Niektóre słowa tracą moc, gdy wypowiada się je zbyt późno. A niektórych czynów nie da się naprawić żadnymi słowami.